czwartek, 27 grudnia 2007

WOJNA DOMOWA CZY ŚWIATOWA?

Zamieszki, manifestacje, zabici, ranni. Epoka post-Bhutto już się zaczęła. Nie ma praktycznie pakistańskiego miasta, w którym się śpi dzisiejszej nocy. W większości się walczy. Apele prezydenta Perveza Musharrafa o spokój i jedność w obliczu ataku terrorystów spaliły na panewce.
160 milionów Pakistańczyków, z czego połowa to analfabeci, z czego ćwierć to nędzarze, żyjący za mniej niż półtora dolara dziennie. 97% to muzułmanie, z czego 77% to sunnici, a 20% (głównie w Beludżystanie) to szyici. To ludzie, którzy mają za złe pani Bhutto, prezydentowi Musharrafowi i pozostałemu jeszcze przy życiu jego przeciwnikowi Nawazowi Sharifowi, że sprzedali się "wrogowi" - czyli Zachodowi, czyli Ameryce. Kiedy Pakistan powstawał 50 lat temu, na terenie kraju było 200 madras, czyli szkół koranicznych. Dziś jest ich 100 tysięcy i jeśli czegoś epokowego dokonały, to przekonania Pakistańczyków ponad wszelką wątpliwość, że Zachód = zło = bezbożność = wrogość wobec islamu.
Już wiemy z grubsza, jak to się stało. Po wiecu w Rawalpindi, Benazir Bhutto wsiadła do swojego samochodu terenowego. Tłum wołał jej imię, więc otworzyła dach i wystawiła głowę, by jeszcze raz pomachać ręką zwolennikom swojej partii, Pakistańskiej Partii Ludowej. Wtedy z tyłu padły strzały. Trzy. Podobno z wielkokalibrowej broni, może z kałasznikowa. To dawałoby do myślenia: ochrona pozostawiała wiele do życzenia, pani Bhutto jeszcze w czwartek rano publicznie skarżyła się na niski poziom swego bezpieczeństwa. Ale w pobliże niekwestionowanej lider opozycji z kałasznikowem mógł zbliżyć się tylko członek sił bezpieczeństwa. Mąż Pan Benazir, który na wieść o zamachu wyruszył z Abu Dhabi do Islamabadu - skomentował na gorąco: "to siły bezpieczeństwa Musharrafa".
Ale do zamachu przyznała się al-Kaida, podobno dokonano go na polecenie Ajmana al-Zawahiriego, pediatry i wnuka wielkiego imama al-Azharu.
O strzałach opowiadał CNN fotoreporter, który zrobił jej ostatnie zdjęcie, na sekundę przed śmiercią. Inne źródła nadal utrzymują, że zmarła od odłamków bomby, jaka wybuchła za jej samochodem. Ale świadkowie, do jakich dotarła CNN, BBC i al-Jazeera International twierdzą, że jednak najpierw były strzały, a dopiero potem zamachowiec (lub zamachowcy, niektórzy twierdzą, że było ich dwóch) wysadzili się w powietrze... Tak czy inaczej odniosła śmiertelne rany w tył głowy i szyi.
Była skorumpowana? Rząd polski twierdzi, że tak. Jedną z najmocniejszych podstaw do jej oskarżenia (kilka tygodni temu wycofanego w efekcie "personalnej" amnestii), było 500-stronicowe dossier, na temat łapówek, jakie Benazir Bhutto i jej mąż mieli otrzymać przy zakupie 8000 polskich ursusów, równo 10 lat temu. Ile? 103 miliony rupii, jakieś 2 miliony dolarów. \
Nie należy wierzyć, że była w Pakistanie powszechnie kochana; znacznie bardziej ceniono ją za granicą: była symbolem kobiety, walczącej przeciw islamskiej maczokracji...
Ameryka wpakowała w Pakistan 12 miliardów dolarów: walka z terroryzmem musi odbywać się tam, gdzie terroryzm ma swoje źródła. Za mało. Biednych w Pakistanie nie ubywa, mimo niewątpliwego postępu gospodarczego, mimo 8-procentowego wzrostu PKB. Wrogów Zachodu też nie.
Jakkolwiek potoczą się teraz wydarzenia w Pakistanie, wojna przeciw islamskiemu terroryzmowi będzie znacznie trudniejsza.
Zareagował Bush, zareagował Brown, zareagował Putin. Pani Rice zadzwoniła do zastępcy pani Bhutto w Partii Ludowej i nalegała, by nie wycofywał się z zaplanowanych na 8 stycznia wyborów. Mam wrażenie, że śmierć Pani Bhutto i początek totalnego "wszyscy przeciw wszystkim" w Pakistanie najmniej przejęła polskich polityków i polskie media. No tak, my żyjemy w innym świecie; kończy się na Odrze i Bugu.

Foto ze stron: www.pakistanpolicy.com

niedziela, 23 grudnia 2007

Z CAŁEGO SERCA

To jednak jest zupełnie inny klimat... Eukaliptusy mają jeszcze zielone liście, pinie wyglądają jak ufryzowane... I nic - bezwstydne - nie robią, żeby ukryć swoje coiffeury, prężą się do nieba, żeby każdy je zobaczył.
Akurat teraz tyrady o globalnym ociepleniu w Rzymie się nie sprawdzają: nad ranem nawet na minusie, a to w grudniu rzadkość... I w ciągu dnia też jakoś nijako rozpiąć kurtkę...
Na ulicach obłęd nawet większy niż kiedyś. Grudzień w Rzymie to piekło. Ludzie szaleją. Dostają "trzynastkę" i wydaje im się, że stać ich na wszystko. Roją się od sklepu do sklepu, żeby zadośćuczynić pogańskiemu bożkowi konsumpcji, barbarzyńskiemu rytuałowi "kup i wyrzuć". Nawet na skuterze nie da się przejechać, świątek czy piątek... Stójkowi, najgorsza z włoskich mafii, stoją na każdym rogu z wyciągniętą łapą... Na Kapitolu zabrali nam producenta, żeby sprawdzić, czy zezwolenie na kręcenie jest dobre, czy nie. Ponad godzinę sprawdzali; część mówiła, że zezwolenie jest jak drut, inni, że może lepiej poczekać na kolejnego specjalistę, żeby się wypowiedział jeszcze bardziej autorytatywnie...
Times, WSJ, FT i inne gazety rozpisują się nad kryzysem Italii. Ja, smętnie, do tych lamentów dołożyłbym swoje trzy grosze: to jedyny bodaj kraj UE, który się nie rozwija. Taki, jaki jest - pozostaje zupełnie odporny na wszelkie reformy... Ani komuniści nie są w stanie zupełnie go zniszczyć, ani Berlusconi - malowany liberał - go naprawić...
Ale - jak oni to robią? - kluski nadal potrafią robić po mistrzowsku, kawa ma niepowtarzalny smak, a zapach podsmażanego na oliwie czosnku może nawet najbardziej odpornego przyprawić o zawroty głowy...
No i Wigilia... Tutaj to okazja do postnej kolacyjki, ot tak, dla zabicia czasu w oczekiwaniu na Pasterkę... W dalekim kraju pewnie sypie śnieg... Ciągnące sanie konie dzwonią dzwonkami... Dzieciaki przykładają ucho do drzwi obory, by posłuchać, jak bydło raz do roku ludzkim głosem mówi... Pachnące siano pod obrusem suto zastawionego stołu... I talerz dla samotnego wędrowca, który nie zdążył do rodziny na święto Narodzenia Pańskiego...
I choinka... Góry prezentów Państwu pod nią życzę. I chwili zadumy, bo jest się nad czym zadumać w Boże Narodzenie.

sobota, 22 grudnia 2007

OSOBA ROKU - BIZNESMENEM ROKU?

No, to wreszcie wiemy trochę więcej o naszym ulubionym polityku, niejakim Putinie Władimirze Władimirowiczu. Wcześniej Die Welt i Guardian, dzisiaj Corriere della Sera przytaczają zasadnicze rezultaty książki - śledztwa, napisanej przez jednego z najwybitniejszych "kremlinologów", kontrowersyjnego politologa Stanisława Belkowskiego, skądinąd prezesa rosyjskiego Narodowego Instytutu Strategicznego i człowieka, który był mózgiem operacji przeciwko b. prezesowi Yukosu, Michaiłowi Chodorkowskiemu.
Część jego rewelacji znana jest już od 3 lat, wyjawił je Iwan Rybkin, b. przewodniczący Dumy, b. sekretarz Rady Bezpieczeństwa Narodowego i konkurent Putina w wyborach prezydenckich 2004 r.
Z wywiadu, jakiego Belkowski udzielił dziennikowi Die Welt wynika , że Putin jest najbogatszym człowiekiem Europy, że jego majątek szacowany jest na ponad 40 miliardów $ i że pieniądze te zarobił na łapówkach i procentach od transakcji, zawieranych przez firmy naftowe z Gazpromem na czele oraz firmy zbrojeniowe. W szczególności Putin ma być ukrytym właścicielem 37% firmy Surgutniefgaz (trzeci producent ropy w Rosji) oraz 4,5% giganta gazowego - Gazpromu.
Te ukrywane zyski (oficjalnie deklaruje majątek o wartości 150 tys. $) Putin miałby lokować na ranku za pośrednictwem szwajcarskiej spółki tradingowej Gunvor, które współzałożycielem i prezesem jest bliski przyjaciel i współpracownik "Osoby roku 2007" wg. tygodnika Time - Genadij Timczenko, nb. kolega Putina z I Dyrektoriatu KGB. Naprawdę Putin ma kontrolować aż 75% Gunvoru i jego dochody z niej tylko za rok 2007 miały wynieść 8 miliardów $. Skąd tak gigantyczne zyski? To proste: Surgutniefgaz sprzedaje Gunvorowi baryłkę ropy ze zniżką 35$, zamiast "zwyczajowych" 2$ przyznawanych pośrednikom...
Mnie to nie dziwi; przysiągłbym, że Putin jest skorumpowany jak większość polityków, którzy robią karierę na "uczciwości" (jak to było ze sprzedażą za 34 mln. zł. siedziby PiS, niegdyś państwowego budynku przy Nowogrodzkiej, przejętego przez Jarosława Kaczyńskiego i Sławomira Siwka, dla tzw. Fundacji prasowej Solidarności"?), choć skala majątku Putina nawet mnie wprawiła w osłupienie.
Rozumiem, że w rosyjskich, ale ta sensacyjna wiadomość znalazła niewielkie echo także w polskich mediach; szkoda. Poza sferą faktograficzną, jest jeszcze kwestia możliwych konsekwencji. Czyżby kariera Putina jako premiera miała być nie aż tak długa jak się dziś powszechnie wydaje?... A jeśli tak, to co po nim?

środa, 19 grudnia 2007

UPDATE


Ja tylko gwoli ścisłości... Sejm skoncentrował naszą uwagę, więc wspomnę tylko, co dzieje się poza Polską. Po pierwsze: Zgromadzenie Ogólne ONZ przyjęło we wtorek rezolucję wzywającą do wprowadzenia powszechnego moratorium na wykonywanie kary śmierci. To wydarzenie historyczne, pewnie będziemy o tym czytać w podręcznikach historii, ale w serwisach informacyjnych się nie znalazło.Rezolucję, która niestety nie ma prawnie wiążącego charakteru, poparły 104 państwa (POLSKA GŁOSOWAŁA ZA PRZYJĘCIEM REZOLUCJI!!!), 54 były przeciw, a 29 wstrzymało się od głosu. No i jak tu nie być szczęśliwym?
Minister Radek Sikorski przebywa dzisiaj w Sztokholmie, gdzie rozmawia z Carlem Bildtem. O czym? Prawdopodobnie o tym, jak zablokować lub opóźnić budowę Rurociągu Północnego. Jeśłi się szybko dogadają, to Radek Sikorski o 15 będzie mógł wysłuchać orędzia bożenarodzeniowego premiera Fredrika Reinfeldta. Wybory prezydenckie w Korei PD wygrał Li Miung-bak, b. prezes Hyundaia i b. burmistrz Seulu. Zdobył 25% przewagę nad najbliższym rywalem, Chung Dong-youngiem, ministrem w gabinecie odchodzącego prezydenta – Roh Mu-Hyuna. Jeśli Państwu umknęło, to Łotwa oddała wczoraj kawałek swego terytorium Rosji. Po latach sporów zrezygnowała z roszczeń do spornej gminy Pytałowo (łot. Abrene). Na mcy traktatu ryskiego z 1920 gmina ta przypadała Łotwie, ale Władimir Putin oświadczył kategorycznie, że Łotysze prędzej od Rosji "doczekają uszu martwego osła" niż Abrene.Podczas ceremonii z ministrem S. Z. Marisem Riekstinsem, szef dyplomacji rosyjskiej Siergiej Ławrow narzekał na rzekomą dyskryminacje rusofonów na Łotwie. W RPA zakończył się wreszcie kongres rządzącej tam partii - Afrykańskiego Kongresu Narodowego ANC . Umiarkowany, dotychczasowy przewodniczący (i jeszcze przez półtora roku prezydent kraju) Thabo Mbeki przegrał z ekstremistą Jakobem Zumą, takim afrykańskim Chavezem. W 2009 r. Zuma zostanie głową państwa. Na rok przed mistrzostwami świata w piłce nożnej... Ten niestabilny już dziś kraj, stanie się pod nowym przywództwem jeszcze bardziej niestabilny... NB. Zuma miał proces o gwałt, teraz oskarżony jest o korupcję. 56 osób zginęło, a 150 zostało rannych w środę rano w katastrofie pociągu Lahore-Karaczi w PD Pakistanie.Podróżni jechali do domu na muzułmańskie Święto Ofiary (Id al-Adha). Z szyn wypadło 12 z 16 wagonów składu pociągu. W zmiażdżonych wagonach nadal znajdują się ludzieTrwa hadżdż. Po wczorajszych modlitwach na górze Ararat, ponad 2 mln. pielgrzymów zeszło w nocy na równinę Mudzalifa, by zebrać kamienie, którymi kamienować będą stojący pośrodku doliny Mina kamienny słup; symbol szatana,



KALENDARIUM: 1989 - Padł rekord ciepła w grudniu. Termometry w Tarnowie pokazały 19 stopni Celsjusza. 2001 - W miejscowości Tosoncengel (Mongolia) zanotowano rekordowo wysokie ciśnienie atmosferyczne - 1086 hPa.
Urodzili się:1906 - Leonid Breżniew, przywódca ZSRR (ale większą radość wywołała jego śmierć na święto narodowe RP, 11 listopada 1982); 1915 - Édith Piaf, francuska piosenkarka (zm. 1963); 1934 - Pratibha Patil, indyjska polityk, prezydent Indii; 1969 - Richard Hammond, brytyjski dziennikarz, prezenter programu Top Gear i Brainiac
Zmarli: 1996 - Marcello Mastroianni, włoski aktor (ur. 1924); 2004 - Renata Tebaldi, włoska śpiewaczka operowa (sopran) (ur. 1922); 2006 - Danuta Rinn, polska piosenkarka, aktorka (ur. 1936)

piątek, 14 grudnia 2007

JESTEM SZCZĘŚLIWY


Kto oglądał transmisję z konferencji prasowej Donalda Tuska na zakończenie brukselskiego szczytu UE, ten wie prawie wszystko. Ja chciałbym zwrócić uwagę na aspekty, które – boję się - mogą Kolegom dziennikarzom umknąć w pogoni za sensacją o wymiarze krajowym, do której bywają zmuszani. Oglądam teraz polskie portale, czytam korespondencje z Brukseli i widzę, że moje obawy są słuszne: tylko nieliczni uchwycili najważniejsze wydarzenie szczytu, a może i dziesięciolecia…
A to wydarzenie to „polityka wschodnioeuropejska” Unii. Nie wiem, jak się to Tuskowi udało, ale przez te kilka dni, które spędził w fotelu premiera zbudował coś, co do niedawna było tylko marzeniem: drugi, co do wielkości i znaczenia blok polityczny w Unii Europejskiej. Ścisła współpraca Grupy Wyszehradzkiej z Grupą Bałtycką i kooptacja do tej inicjatywy Słowenii to było także marzenie braci Kaczyńskich: wydaje mi się, że włożyli dużo wysiłku, żeby coś podobnego „zmontować” w pierwszych tygodniach urzędowania. Jednak ich wrodzone …two i …ania (niech każdy doda, co mu dusza dyktuje) odstraszyły naszych partnerów. Bracia zaproponowali im: „przyłączcie się do Polski w jej awanturniczej polityce”, więc nic dziwnego, że ich wyśmiano. Również na tym polu pp. Kaczyńscy i p. Fotyga odnieśli jeden z tak charakterystycznych dla nich „sukcesów:”. Tuskowi wystarczyło trochę kindersztuby i zdrowego rozsądku, żeby takie międzynarodowe lobby partnerów powstało. Nie wiem, czy będzie przeciwwagą dla osi Paryż-Berlin, ale z pewnością z głosem 8 krajów, występujących solidarnie w jednym bloku – każdy będzie musiał się liczyć, i Francja i Niemcy i Wlk. Brytania. Rosja też.
Rosja ma w UE przyjaciół, ale nawet i oni mają dosyć jej topornej polityki dzielenia i rządzenia Unii. Teraz, zadarcie z jednym z krajów „ósemki” nie będzie bezbolesne…
Oczywiście, każdy z Państwa doceni również znaczenie podobnego sojuszu w innych dziedzinach, począwszy od energetycznego, na ekonomicznym kończąc.

Drugi aspekt, który chciałbym wydobyć, to przyjęcie, jakie Rada Europejska zgotowała polskiemu premierowi. Dużo się w tych dniach mówiło o „miodowym miesiącu”, ale sądzę, że ten okres wykroczy długo ponad 30 dni. To, że Europa Polski bardzo potrzebuje, to nie jest czczy frazes, to fakt. Polska reprezentowana przez psychopatę była dla Unii dramatem. Dziś jest partnerem.
Idę o zakład, że – Pani Magdo, poprawiłem się i nie będę ich wymieniał z nazwiska – kilku dyżurnych obszczekiwaczy (proszę zgadnąć z jakiej partii, proszę zgadnąć w jakich „organach”?) powie w sobotę, że Tusk znowu był za miękki, zbyt mało energicznie walczył o polskie interesy, że nie osiągnął sukcesu, tak jak mali bracia lub pani F.
No tak, oczywista oczywistość: wszak w jaskini wroga (Unii), spiskowcy tylko dybali na nieszczęsną Polskę – dziewicę, no a jak już weszła i nie była twarda, no to ją niecnie wykorzystali! I teraz wszyscy będziemy musieli zostać homoseksualistami, wchodzić w związki małżeńskie z przedstawicielami tej samej płci i na polecenie „wiadomych kół” międzynarodowego liberalizmu – poddawać się posłusznie eutanazji!

To był bodaj najbardziej bezproblemowy szczyt od wielu lat, z pewnością od czasu rozszerzenia Unii. Na propozycję Polski, decyzje w sprawie Kosowa zostały odłożone ad calendas grecas. Ja bym pewnie postąpił inaczej, broniłbym Serbów, ale – słyszeli państwo: Tusk mówi, że jeśli to nie dotyczy bezpośrednio naszych interesów, lepiej tkwić w mainstreamie… A opozycja przeciw niepodległości rośnie: do Cypru, Grecji, Rumunii i Słowacji dołączyła również Hiszpania, która wie, że precedens z Kosowem może być bardzo niebezpieczny w kontekście niepodległościowych ambicji Kraju Basków i Katalonii. Wiem, wałkowaliśmy kilka dni temu Kosowo, ale przypominam, że na początku lat 90. w regionie tym – kolebce serbskiej narodowości – mieszkało pół miliona Serbów i pół miliona Albańczyków. Dziś – kilkadziesiąt tysięcy Serbów w otoczonych jak obozy warowne enklawach i milion Albańczyków. Wynagradzanie ich za dokonanie czystki etnicznej byłoby niemoralne, a karanie Serbów, że zawierzyli największemu kretynowi w serbskiej historii odebraniem im serbskiego Gniezna – niesprawiedliwe. Boję się jednak, że istniejącej sytuacji nie da się już naprawić; Serbów nie przygna się z powrotem do Kosowa, Albańczyków nie przesiedli poza jego granice…

„Grupa mędrców” – to zawracanie głowy, mają półtora roku na wysmażenie jakiegoś dokumentu bez jakiejkolwiek wartości sprawczej – niech im będzie! Ma się w tej grupie znaleźć ponoć i Polak, czy – co bardziej prawdopodobne Polka, prawdopodobnie artystka… Może Gretkowska? Kozyra? Chyba bym się upił z radości…

Poza tym – wyrzućcie na miłość boską tego rzęcha, to naprawdę strach i wstyd takim czymś latać! Tylko Bułgaria i Słowacja korzysta jeszcze z Tu-154, nie uchodzi!

Gdyby jeszcze w przyszłości planowano – np. wiosną w Lubianie – „bezproblemowy” szczyt europejski, to proponuję poddać pod obrady kwestię skandalicznej jakości belgijskich hoteli. Naprawdę brudne i śmierdzące nory z przestarzałymi instalacjami, z których sypią się skry i leci woda, porośnięte liszajem i fatalnie sprzątane – mają po cztery gwiazdki i żądają 250 euro za noc. Tak nie można. Od lat w „miasteczku europejskim” nie powstają przyzwoite, czyste hotele o przystępnej cenie. Ja wiem, że Belgia się rozpada, ale tolerowanie dłużej tego swoistego szantażu ze strony gmin brukselskich jest nieprzyzwoitością.

No i na koniec: nie ma sprawiedliwości na tym świecie: W Lizbonie, w drodze na lotnisko, trzeba było w autobusie włączyć air conditioning, tak było ciepło. W Brukseli odpadały nosy od mrozu podczas „live’ów” na zewnątrz gmachu Consillium. Boję się, że w Warszawie spotka mnie podobna niesprawiedliwość!

wtorek, 11 grudnia 2007

CZY NIEMCY NIE ROZUMIEJĄ?


Rosja Rosją, a tu już trzeba pomyśleć dlaczego Niemcy potraktowali naszego premiera tak, jak potraktowali…
We wtorek rano między nami a Niemcami były dwa problemy, jeden poważny i jeden symboliczny, a więc być może jeszcze poważniejszy: gazociąg północny i muzeum wypędzonych. Niestety wieczorem te same dwa problemy pozostały bez zmian. A Putra triumfuje: Tusk jest słabym negocjatorem!

Ja jestem do żywa rozczarowany postawą Angeli Merkel, polityka, którego po odejściu Blaira w Europie podziwiam najbardziej. Jeśli – jak deklaruje – Niemcom zależy na dobrych stosunkach z Polską, niech dadzą znak. Nie musi być wielki, nie musi być kosztowny. Problem rury nie jest – jak twierdzi, obrażając inteligencję Niemców i Polaków – problemem ekonomicznym, ale problemem stricte politycznym, ba, jest policzkiem, wciąż piekącym, wymierzonym przez Schroedera Polsce i krajom bałtyckim. Jeżeli jest jakaś korzyść z naszego położenia geograficznego, to ta, że przez nasze terytorium przechodzą drogi, tory i rury. Odebranie nam tego to odebranie jednego z niewielu naszych atutów… Czy Angela Merkel tego nie rozumie?
OK, odsunięcie Steinach od projektu „widocznego znaku” tragedii przesiedlonych jest gestem dobrej woli, ale zbyt słabym. Jeśli nie chcą centrum w Gdańsku, zróbmy go na moście, na Odrze, na Nysie, zróbmy go gdzie indziej, ale tak, żeby i Niemcy i Polacy i Rosjanie byli usatysfakcjonowani! Naprawdę Niemców nie stać na jakąś alternatywną, nacechowaną europejskim duchem propozycję?

Naprawdę Niemców nie stać na gest dobrej woli? Naprawdę zależy im na tym, by gazety pisały, że Kaczyńscy mieli rację, że Niemcom ufać nie można, że w gruncie rzeczy grają na naszą niekorzyść?
Oczywiście, Merkel ma obowiązek trzymać przy życiu Grosse Koalition, w której znajdują się, dryfujący niebezpiecznie na lewo socjaldemokracji, dla których Schroeder nadal jest idolem. Ale czy naprawdę wolą mieć nieprzyjazny rząd na swojej wschodniej granicy, dąsy i kłótnie?
Bardzo jestem ciekaw Państwa opinii!

sobota, 8 grudnia 2007

DYPLOMACJA


Jestem pod wrażeniem aktywności międzynarodowej naszych polityków. Nareszcie, chciałoby się powiedzieć. Ale nie wszystko mnie zachwyca, a Państwa?

Po pierwsze prezydent. Był, jak wiadomo, na Ukrainie. Wygłosił dziwny wykład dla studentów Instytutu Administracji przy Prezydencie, gdzie wręczono mu doktorat hc (okropnie zazdrości Wałęsie): UE, tak – powiedział - choć jest taka okropna i tak bardzo ogranicza suwerenność krajów członkowskich. „Kiedy się leży w tej części świata, co Polska i Ukraina, to zmuszonym się jest do dokonania wyboru” – powiedział. W podtekście – wyboru pomiędzy większym, a mniejszym złem, czyli pomiędzy Rosją, a UE. Tego się już chyba nie da wyleczyć, choć to choroba wstydliwa…
Ale prezydent rzucił też istotną zapowiedź: nie bacząc na rachunek ekonomiczny, terminal naftowy w Odessie zacznie niebawem pracować dla Polski. Już w maju 2008 roku mają ruszyć pierwsze… pociągi z turkmeńską ropą, zmierzającą przez Brody do Płocka. Nie sposób nie pochwalić determinacji prezydenta. Będzie to ropa droga, transportowana w sposób nieracjonalny (kto ma tyle cystern, Ukraina raczej nie, a my też, nie wspominając już o różnicach w rozstawie osi!) Ale polityka ważniejsza jest od pieniędzy. Jeśli ta ropa nie ruszy, to Turkmenistan, ostatni kraj regionu Morza Kaspijskiego, który jeszcze jako tako opiera się Rosji i gotów jest transportować swoją ropę z ominięciem jej terytorium, będzie musiał wywiesić białą flagę i podać się całkowicie Kremlowi. Kiedyś tak bardzo liczyliśmy na jurny Kazachstan, który jednakże – poświęcimy może temu osobny felieton – zmienił front o 180 stopni i stał się wasalem Putina… Nawet, pod jego dyktando, zwiększył opłaty tranzytowe dla turkmeńskiego gazu… Innymi słowy, chwała Lechowi Kaczyńskiemu, że forsuje trasę Odessa-Brody, tak esencjonalną dla Ukrainy, dla Gruzji i dla Turkmenistanu. To naprawdę coś wielkiego!

Drugie ważkie wydarzenie to wycofanie weta na Europejski Dzień przeciwko Karze śmierci. W piątek w Brukseli ministrowie sprawiedliwości „27.” złożyli odpowiednie podpisy, w imieniu Polski Zbigniew Ćwiąkalski. To – jak mówił Grzegorz Schetyna – osobista decyzja premiera Tuska. Trzeba wyrazić wdzięczność podwórku, na którym się wychował, że wykrzewiła zeń barbarzyństwo, czemu nie sprostały żoliborskie salony…

Sam premier był w Rzymie. Pal sześć entuzjazm Prodiego (jak Państwo może się domyślą, nie przepadam za tym politykiem; zdaniem cenionych przeze mnie prokuratorów włoskich, ma ręce umazane we wszystkich aferach, politycznych i korupcyjnych, jakie wstrząsnęły Włochami w ciągu ostatniego ćwierćwiecza, istnieje duże prawdopodobieństwo, że był agentem KGB i, przede wszystkim, był pierwszym chadeckim politykiem włoskim, który poszedł na współpracę z komunistami).
Ale podczas spotkania z papieżem polski premier został postawiony w dziwnej sytuacji, z której nie wiemy jak wybrnął. Jak można wywnioskować z jego relacji, Benedykt XVI, papież, którego coraz mniej cenię, miał wspominać o „specyficznej misji Polski w łonie wspólnoty europejskiej”, która ma polegać na krzewieniu pewnych „chrześcijańskich” wartości i dziękował za to, że Polska nie podpisała bez zastrzeżeń Karty Praw Podstawowych.
Jeżeli moja interpretacja jest prawdziwa, to to wyjaśnia niektóre aspekty polityki międzynarodowej PiS-u, a przede wszystkim wyjaśnia, dlaczego Kościół nigdy nic nie zrobi ojcu Rydzykowi. Watykan Benedykta najwyraźniej wyznaczył Polsce rolę obrońcy najczarniejszego konserwatyzmu społecznego i obyczajowego. Polska wypełniała tę rolę doskonale za rządów PiS-u, a teraz papież niepokoi się, czy przypadkiem z tej roli nie wyjdzie…
Swoją drogą – biedny Kościół! Czy przyszły papież zwoła Sobór Watykański III, by otrząsnąć się z politycznego piętna skrajnego konserwatyzmu, by nie powiedzieć zaprzaństwa, i powróci do autentycznych wartości chrystusowych? Wszak, na miłość Boską, „Deus Caritas est”, co powinno się wyrażać nie tylko w słowach, ale i w czynach!

Na koniec pozostawiam Radka Sikorskiego i jego słowa o „punkcie zwrotnym w stosunkach polsko-rosyjskich” po wczorajszym spotkaniu z Siergiejem Ławrowem. Bodajby on miał rację i bodajbym ja się mylił, ale moim zdaniem, młody minister dał się trochę wystrychnąć godnemu następcy Andrieja Gromyki. Pozytywne jest to, że do spotkania doszło, ale co na nim postanowiono? „Tusk został zaproszony do Moskwy w pierwszym kwartale przyszłego roku”. Kiedy? W marcu? W kwietniu? W tydzień udaje się zorganizować wizyty w Brukseli, Berlinie, Paryżu, nawet u papieża, a na posłuchanie w Moskwie trzeba będzie poczekać trzy miesiące? Trochę poantyszmbrować? „Działać będzie komisja ds. trudnych”. Ale powinna działać już od wczesnego Kwaśniewskiego, co za nowość? „Przyjadą wiceministrowie różnych resortów”. Łał! Hurra! Zniesiono embargo na mięso, ot taki mały gest dobrej woli? Figę!
Myślę, że Murzyni mniej cieszyli się z paciorków i perkalików niż Sikorski z „otwarcia” Rosji na dialog z Polską…
Mam wrażenie, że przyjazne gesty ze strony Polski tak naprawdę, to wprawiają Moskwę w zakłopotanie, bo burzy im to całą strategię dzielenia i rządzenia, jaką stosują z powodzeniem wobec Europy. Woleliby Polskę Kaczyńskich, na którą można zwalić wszystkie winy, od Polski Tuska… Chociażby dlatego, że teraz będą musieli naprawdę pokazać swoje karty. By przystąpić do OCSE będą musieli przekonać 30 krajów, że są państwem demokratycznym i że mają gospodarkę rynkową. A łatwiej będzie wielbłądowi przez ucho igielne….

niedziela, 2 grudnia 2007

KIEDY, KIEDY, KIEDY?

No i kto wygra wybory w Rosji?
No, może to niewłaściwie postawione pytanie. To właściwe powinno brzmieć: kiedy rządy KGB padną?
Co musi się stać w Rosji, żeby III Departament KGB (dzisiaj FSB), który za czasów komunistycznych specjalizował się w walce z dysydentami, dzisiaj niemal w całości na Kremlu, oddał władzę? Co musi się stać na świecie?

Dożyjemy tego? Dożyjemy czasów, w których Rosja nie będzie więzieniem narodów? Dożyjemy czasów, w których Rosja będzie – owszem - wielkim, globalnym supermocarstwem, ale n o r m a l n y m ? Hajże, optymiści: ujawnijcie się!

Czy ewentualny (wymarzony) upadek ubeckich rządów w Rosji może odbyć się bezkrwawo? Czy któregoś dnia pokochają swoich bohaterów: Siergieja Kowaliowa, Jelennę Bonnier, Władimira Bukowskiego i na nich lub na im podobnych oddają swój głos, a nie na faszystę, który wcześniej czy później ich uwięzi, albo nawet zabije? Tak, my, Polacy głosowaliśmy już na Tymińskiego i na Kaczyńskich; ale się otrząsnęliśmy. Otrząśniesz się i ty, Wielka Rosjo?

Foto (stara już niestety) ze stron www.beleven.org

czwartek, 29 listopada 2007

TEST BAŁKAŃSKI


Postanowiłem bezpardonowo przetestować Państwa wytrzymałość i poruszyć jeszcze jeden temat międzynarodowy… Nachodzi mnie podejrzenie, że to może być – z braku czytelników – ostatni felieton, ale zaryzykuję…
Spotkanie na szczycie między przedstawicielami albańskich władz Kosowa z władzami Serbii nie przyniosło żadnych rezultatów. „Niepodległość jest początkiem i końcem wszystkich negocjacji” powiedział prezydent regionu Fatmir Sejdiu. „Unieważnimy każdą jednostronną decyzję o niepodległości” – odpowiedział prezydent Serbii Boris Tadić. „Pokój w regionie jest bardzo zagrożony” – podsumował fiasko rozmów w austriackim Baden amerykański przedstawiciel „trojki” Frank Wisner.

Bardzo jestem ciekaw opinii tych z Państwa, którzy wytrwali dotąd w lekturze: co się teraz stanie?

Czy wbrew USA, wbrew UE i wbrew Rosji Kosowo nowego premiera, Hasima Thaciego (trzeba dodać ogonki pod „s” w imieniu i „c” w nazwisku, żeby wyszło „sz” i „cz”), ogłosi niepodległość już w grudniu? Czy wypowie locum i posłuszeństwo UNMIK-owi, czyli siłom międzynarodowym pod których kontrolą, de facto, regon pozostaje od roku 1999? Postawi mury i zasieki na granicy z Serbią?

Z szacunku dla Państwa inteligencji nawet nie pytam, jak zareaguje na podobny bieg wydarzeń Unia Europejska: wszyscy wiemy, że wyda okrągło brzmiący komunikat i na tym zakończy działalność.
Ale już jak zareaguje Ameryka – to może być temat pod dyskusję: w końcu USA (za sprawą Madeleine Albright) wzięły na siebie odpowiedzialność, odpowiadając się za Albańczykami a przeciwko Serbom i teraz nie powinny pozostawiać regionu samemu sobie…
Jak zareaguje Serbia? Podejmie śmiertelną grę i przekreśli na dziesięciolecia swoją euroatlantycką przyszłość, wkraczając armią do tego, co, jednomyślnie, każdy Serb uważa za rebeliancką prowincję Serbii? Uda, że nic się nie stało, silna również brakiem uznania dal kosowskiej niepodległości przez wspólnotę międzynarodową? I, przede wszystkim, silna bezwarunkowym poparciem ze strony Rosji?

No i najważniejsze: jak zareaguje Rosja? Czy czyje się już tak silna, jak Niemcy w roku 1938, kiedy dokonywały Anschlussu Austrii i Sudetów? Czy pójdzie na „poboczną” konfrontację z Zachodem? Wpompuje w Serbię duże ilości broni i doradców wojskowych (jak robiła to od stuleci) i zachęci ją do zbrojnego zajęcia Kosowa? Bo chyba nikt nie wierzy, że zaakceptuje kosowską niepodległość?

PS. Kilka elementów pomocniczych.
1. Hasim Traci, zwany „Wężem” był nie tylko liderem UCK, organizacji, którą USA i UE uznały za terrorystyczną, ale i pomysłodawcą strategii, polegającej na masakrowaniu kosowskich Albańczyków i zrzucaniu winy na Serbów (nauczył się tego od Bośniaka Alii Izetbegowića). On ściągnął na teren Kosowa co najmniej 300 tys. Albańczyków, którzy gotowi są przysiąc, że pochodzili z tego regionu. Pod jego nadzorem dokonano czystki etnicznej, opróżniając (jeszcze przed NATO-wskimi bombardowaniami) z Serbów najpierw 90 kosowskich miejscowości, a potem całej reszty regionu. To wreszcie jego ludzie raz po raz dokonują zamachów na pozostałych w regionie Serbów (ok. 120 tys z ponad pół miliona na początku lat 90.), by i tych ostatnich przekonać do wyjazdu.
2. „Niepodległość” Kosowa – wszyscy zdają sobie z tego sprawę – to zawracanie głowy. To tylko faza przejściowa przed powstaniem „Wielkiej Albanii”, obejmującej poza dzisiejszym terytorium tego kraju, całe Kosowo i Metohiję, oraz sporą cześć BFRJ Macedonii. Co będzie wyróżniać wielką Albanię spośród innych krajów europejskich? Fakt, że obok Bośni będzie jedynym europejskim państwem muzułmańskim, ściśle związanym z bynajmniej zachodowi niesprzyjającym radykałom z Arabii Saudyjskiej, Pakistanu i kilku krajów członkowskich Ligi Arabskiej.
3. Ewentualne walki w Kosowie (nic nieprawdopodobnego, nie tak dawno mieliśmy dowody jak niewiele trzeba, by krew płynęła tam strumieniami) będzie niemal na pewno zapalnikiem dla innych konfliktów w regionie. Z pewnością nie utrzyma się w obecnym kształcie najbardziej bodaj absurdalne państwo świata, Bośnia i Hercegowina, na które składają się Federacja islamskiej Bośni, z - w połowie katolicką - Hercegowiną (większość drugiej połowy to tez muzułmanie) oraz z Republiki Serbskiej (tak, Republika Srbska leży poza granicami Serbii!), w połowie prawosławnej, w połowie islamskiej (choć Serbowie mocno się natrudzili, żeby wyczyścić swoje miasta z muzułmanów)… Ma spore szanse rozlecieć się również mocno operetkowa Macedonia, pierwszy kandydat do przystąpienia do Bułgarii, jak niegdyś Bułgaria była pierwszym kandydatem do przystąpienia do ZSRR. No i de facto rządzona przez rożnego rodzaju gangi, z nieopisanie ważną rolą ambasadorów Zachodnich mocarstw…
Mapka pochodzi ze stron www.weltpolitik.net

wtorek, 27 listopada 2007

CENA POKOJU


Dziś zaczyna się konferencja w Annapolis w Marylandzie, o dwa kroki od Waszyngtonu. Czy pressing 40 uczestniczących w niej państw, zdoła przekonać Żydów i Palestyńczyków? Czy dojdzie do przełomu, czy na Bliskim Wschodzie zapanuje wreszcie – choćby względny – pokój?
Obie strony wyrażają dobrą wolę, ale punkty sporne pozostają te same, co zawsze. Oto najważniejsze:
1. wyznaczenie granic nowego państwa palestyńskiego
2. wyjazd wszystkich Żydów z terytoriów palestyńskich i zakaz osiedlania się nowych
3. Ustanowienie stolicy państwa palestyńskiego w Jerozolimie (wschodniej jej części
4. powrót „wypędzonych” Palestyńczyków na swoje ziemie.

Jeśli obie strony nie dokonają niespotykanych dotąd ustępstw, to do żadnego porozumienia nie dojdzie.

Popatrzmy:
Izrael gotów jest pójść na pewne ustępstwa. Ale jego wizja granic państwa palestyńskiego w kilku miejscach odległa jest od wizji palestyńskiej. Chodzi o 12, a wg innych szacunków nawet o 25% terytorium przyszłej Palestyny, które Izrael chce zawłaszczyć, bądź to ze względów bezpieczeństwa, bądź ze względu na obecność dużych skupisk żydowskich.

Chciałbym zwrócić uwagę, że żądanie opuszczenia Zachodniego Brzegu (w Strefie Gazy już ich nie ma po akcji Ariela Sharona sprzed dwóch i pół roku) przez wszystkich Żydów jest obrzydliwe. W Izraelu żyje znacząca mniejszość palestyńska, a w Palestynie ma zostać przeprowadzona czystka etniczna. Ale abstrahując od aspektu moralnego, to żądanie nie jest w stu procentach do spełnienia. Raz, że Olmert nie ma ani charyzmy ani siły Ariela Sharona, by użyć żydowskiego wojska do usuwania silą żydowskich osadników. A osadnicy to nie pokojowi rolnicy, tylko najzajadlejsza część żydowskiej ortodoksji, co gorsza - politycznie motywowana i uzbrojona po zęby. By nie wspomnieć o Hebronie, gdzie 600 osadników wśród 150-tysięcznej masy Palestyńczyków pilnuje grobów żydowskich proroków: Abrahama, Izaaka, Rebeki, Jakuba i Lei. Czyż może być coś świętszego? Chyba tylko Arka Przymierza czy prawdziwa menora… Przekazanie tego miasta całkowicie w ręce palestyńskie mogłoby oznaczać koniec Izraela, jako jednolitego państwa.

Co do stolicy w Jerozolimie, to zadanie wydaje się najłatwiejsze. Sądzę, że większość Izraelczyków pogodziła się z myślą, że miasto to będzie stolicą jednocześnie dwóch państw. Pozostają kwestie techniczne: gdzie ma przebiegać granica i jak ma wyglądać jej przekraczanie.

Co do powrotu „wypędzonych”. Pisze w cudzysłowie, bo ogromna większość spośród 400-600 tysięcy uchodźców z r. 1947 opuściła swoje domostwa nie pod groźbą Izraelczyków, ale na apel sąsiednich państw arabskich. Rzecz w tym, że „uchodźcy”, ci prawdziwi, już niemal wszyscy wymarli. A liczba ich potomków sięga 4 milionów. Gdyby wszyscy wrócili, to doliczając półtora miliona Arabów już mieszkających w Izraelu, stanowiliby ogromną większość w tym państwie; pierwsze głosowanie z Knesecie zakończyłoby istnienie państwa Izrael.
Na szczęście większość z nich nie ma nawet zamiaru wracać. O co chodzi? O pieniądze oczywiście. Tak jak wcześniej Arafat, tak i dziś Abbas gotów jest odstąpić od żądania powrotu za „odszkodowanie”. Ale ile pieniędzy potrzeba na odszkodowanie dla 4 milionów ludzi? Kilka lat temu, podczas konferencji w Camp David, Arafat i Barak praktycznie osiągnęli już porozumienie we wszystkich niemal dziedzinach, ale Barak zaoferował 16 miliardów dolarów, 1/10 izraelskiego PKB, ale to oznaczało po 400$ na osobę (dziś to 1000 zł!), więc Arafat z oburzeniem propozycję tę odrzucił. Mówi się, że żądał wówczas 4.000 $ za osobę, czyli w sumie 160 mld $. Tyle wynosi PKB Izraela, który, dodatkowo, otrzymuje od USA ok. 4 mld$ rocznie w formie pomocy wojskowej… To jest żądanie niemożliwe do spełnienia.

Powstaje pytanie, czy 40 krajów (w tym 16 spośród 22 członków Ligi Arabskiej) zdobędzie się na opłacenie pokoju na Bliskim Wschodzie? Zdołają uzbierać nie tylko owe 160 mld $, ale i zaproponować pomoc gospodarczą, zdolną uczynić ewentualne państwo palestyńskie samodzielnym gospodarczo? (a dziś nie ma tam nic poza drobnym rzemiosłem, nawet elektrowni!). Wątpię. Dlatego nie jestem zbytnim optymistą, co do szans na przełom. Ale liczę, że coś się zmieni, że rozpocznie się dialog.
Osobiście za sukces uznałbym wypełnienie „Planu Abdullaha”. W 2002 r., podczas szczytu Ligi Arabskiej w Bejrucie (miałem zaszczyt go sprawozdawać) ówczesny książę koronny, a dzisiaj król Arabii Saudyjskiej Abdullah zaproponował uznanie Izraela przez wszystkie państwa LA i zagwarantowanie mu pokoju w zamian za powrót do granic z 1967 r. Izrael zasadniczo plan ten uznał za możliwy do przyjęcia, ale z drobnymi korektami. Jeśli państwa arabskie okażą się elastyczne i nie będą się upierały przy 100-procentowej zgodności i jeśli na Wzgórzach Golan powstanie strefa zdemilitaryzowana – szanse są. Cóż – już jutro powinniśmy mieć więcej danych do oceny szans na pokój…
Foto: Tomasz Wierzejski, Fotonova

piątek, 23 listopada 2007

EXPOSÉ


Psiakość!
Gdyby jakiś zły los zesłał na Polaków takie nieszczęście, że to ja bym został premierem, to sporo z tego, co powiedział Donald Tusk znalazłoby się również w moim exposé. No, z pewnością byłoby krótsze.
Pewnie podywagowałbym więcej o kulturze we wszystkich jej przejawach, o sztuce, jako narodowym spoiwie… Pewnie nie byłbym tak litościwy dla rolnictwa, choć gdybym miał takiego samego koalicjanta, to może właśnie tak był sformułował moje uwagi…
Zapowiedziałbym bardziej zdecydowaną walką z przestępczością…
Znacznie większy nacisk położyłbym na usytuowanie Polski w świecie, na globalne procesy, które nas z bliska dotyczą, a o których nie mamy pojęcia… Wśród priorytetów umieściłbym ratowanie wizerunku Polski w świecie po katastrofie z okresu rządów braci Kaczyńskich (nie całkiem, jak wiadomo, przeminął). Wskazałbym na ogromne korzyści, jakie mogłyby płynąć dla polskiej gospodarki z drastycznej intensyfikacji kontaktów politycznych i gospodarczych z krajami azjatyckimi i południowoamerykańskimi, w wyszukiwaniu nisz rynkowych dla polskich towarów na wszystkich kontynentach, bo tym właśnie zajmują się dziś największe przedsiębiorstwa świata. Wspomniałbym obszerniej o naszych misjach wojskowych za granicą...
Ale o gospodarce mówiłbym prawie to samo, o zaufaniu dla obywateli też… O konieczności szybkiego przejścia na euro (pod drastyczną kontrolą policyjną cen przynajmniej przez pierwsze trzy lata).
Jakby mi z ust wyjął Tusk słowa o konieczności stworzenia warunków dla przedsiębiorczości Polaków, o sojuszu między sektorami publicznym i prywatnym jako o kluczu dla powodzenia gospodarczego…
I teraz zwracam się do Państwa z całkiem poważnym pytaniem: czy jeśli exposé Tuska mi się podobało, to czy staję się już dziennikarzem reżimowym? Czyli czymś, czego zawsze chciałem uniknąć?
Ja wiem, od pomysłu do przemysłu droga daleka. Na razie to są tylko słowa, a „po rezultatach ich poznacie”… Ale jako ktoś, kto słowami zarabia na życie, muszę szczerze powiedzieć, że słowa Tuska mi się podobały… Zobaczymy, czy spodobają mi się równiez czyny...
I, na koniec, zasłyszane dziś w studio: „Wiecie, kto poinformował Tuska o bombie w jego gabinecie? – Dziadek!”
Foto: Tomasz Wierzejski, Fotonova

wtorek, 20 listopada 2007

ZACZADZENI


Pierwszą decyzją rządu Tuska o charakterze międzynarodowym było wysłanie 350 polskich żołnierzy do Czadu.

To jedno z najcieplejszych miejsc na świecie, w samym sercu Afryki, kraj trzykrotnie większy od Polski, zamieszkany przez 10 milionów mieszkańców, a dokłądniej przez 9 większych plemion i kilkadziesiąt pomniejszych, mówiących ponad stoma językami! Na szczęście oficjalnym jest francuski (na równi z arabskim, a na południu z językiem Sara); kto nie jest analfabetą, mówi i pisze po francusku i arabsku.
Największą grupą narodowościową jest ludność Sara – ok. 30%, drugą – Arabowie – ok.13%. Pustynna Północ kraju jest zdecydowanie islamska (połowa ludności Czadu to muzułmanie); południe – chrześcijańskie (35%) i animistyczne.
80% ludzi żyje z rolnictwa, ale uwaga: Czad ma duże zasoby ropy naftowej (co najmniej 1 miliard baryłek) i w najbliższych latach przeżywać będzie boom gospodarczy; jeszcze do końca nie wiadomo, czy za sprawą Zachodu (głównie Francji) czy coraz potężniej obecnych na tym kontynencie Chin.
Kraj był częścią afrykańskich posiadłości francuskich do r. 1960, od uzyskania niepodległości, z większym lub mniejszym nasileniem toczą się tam wojny domowe. Ostatnio konflikty nabierają charakteru międzynarodowego, głównie za sprawą przylegającego do Czadu zachodniosudańskiego regionu Darfur. Były też zbrojne nieporozumienia z Libią.

Jak oświadczył wczoraj na konferencji prasowej minister Obrony Narodowej Bogdan Klich, fakt, że nasi żołnierze jadą do Czadu, jest wyrazem troski o to, by UE osiągnęła sukces”.
Chwalebne.
Ale skoro jednym z narodowych sportów Polaków jest wyliczanie, jakie korzyści mieliśmy osiągnąć i nie osiągnęliśmy w Iraku, może spróbujmy tez zastanowić się, jakie korzyści odniesiemy z obecności w Czadzie?
Czad to niemal wyłącznie wewnętrzna kwestia Francji. Nasze związki wojskowe z Francją są dość luźne. Może byśmy więc poprosili francuskiego ministra Herve’go Morina, żeby dostarczył Polakom nie tylko opieki logistycznej nad naszymi żołnierzami, ale również, by zechciał wycofać swoje weto dla wstąpienia Gruzji do NATO, które – jak się wyraził – „może niepotrzebnie zirytować Rosję”.

sobota, 17 listopada 2007

POL POT




Weekend, pora się odprężyć. W natłoku wydarzeń minionego tygodnia może umknęła Państwu wiadomość, że jest w Polsce fabryka (dawniej nazywano to „zakładem pracy”, o ironio!), z której wyszły dwa produkty, które zdobyły tytuł najlepszego produktu roku.
Co to za fabryka, co to za produkty?
Oczywiście Fiat w Tychach, a produkty to panda, „samochód roku 2003” i 500, samochód roku 2007.
Pol pot, czyli Polak potrafi.
Ten sam Polak, który kiedyś produkował kosy, a potem rozlatujące się, zawodne maluchy. Dzisiaj wszystkie pisma specjalistyczne przyznają, że produkty z Tych są jakościowo na poziomie Toyoty.
Na dodatek, kilka numerów temu, prestiżowe włoskie czasopismo „Quattroruote” ujawniło, że Tychy to najlepsza fabryka Fiata. Na drugim miejscu w koncernie znalazła się turecka Bursa, produkująca alteę i doblo’, a historyczna, turyńska Mirafiori – znajduje się na szarym końcu.
Cóż mogę dodać? – Gratulacje! Jestem z Was dumny, Panowie!
Fotografie ze stron http://www.fiat.com/

czwartek, 15 listopada 2007

JESTEŚMY ZBRODNIARZAMI?


Dalej mam kłopoty z dokonywaniem wpisów, Dlatego, proszę mi wybaczyć, powtórzę w formie felietonu, tezy, które napisałem do Pana Jas’a.

To, co stało się w Afganistanie jest szokujące: oddział dobrze wyszkolonych żołnierzy, w zimnym odwecie ostrzelał afgańską wioskę Nagar Khel - w pełni świadomy, że nie ma tam żadnych uzbrojonych ludzi - najpierw z karabinu maszynowego, a potem z moździerza! Bez żadnego zagrożenia, na zimno, żołnierze zamordowali 5 osób, w tym kobiety i dzieci i ranili trzy inne kobiety, którym trzeba było amputować nogi. Potem pojechali do wioski by nakręcić filmik z ofiarami i rannymi.
To straszne, że ci żołnierze nosili polskie mundury i polskie orzełki na czapkach i w niczym naszego szoku nie zmniejsza fakt, że podobnych rzeczy dopuszczają się także żołnierze z innych krajów. Wojna czyni z ludzi bestie, to nie nowina…

Musimy sobie z tym poradzić. Nie tylko dlatego, że prawo jest prawem, ale i dlatego, że takie tragedie wzmacniają naród, jeśli przywrócona zostanie sprawiedliwość. Amerykańscy dziennikarze jeździli po wietnamskiej dżungli i denuncjowali to zło, którego - w sytuacji stressu i zagrożenia - dopuszczali się amerykańscy żołnierze.
Dlatego winę za zbrodnie ponoszą ich sprawcy, poszczególni żołnierze, nie Amerykanie. Proszę przeczytać w moim "Kaczorze po pekińsku" opis masakry w My Lai: 16 marca 1968 roku jeden amerykański oficer, William Halley, pilnował, by jego podwładni z 11 brygady lekkiej piechoty, wymordowali mieszkańców wioski My Lai, mężczyzn, kobiet, starców, dzieci, w tym niemowląt, a nawet noworodków, w sumie 347 istot ludzkich. Niektóre ranne kobiety, przed dobiciem, były jeszcze zbiorowo gwałcone. W tym samym czasie drugi amerykański żołnierz, Hugh Thompson jr., z helikoptera dojrzał, co się dzieje i zagroził, że zacznie strzelać do rodaków, jeśli natychmiast nie przestaną masakrować kobiet i dzieci… Ale skazanego na dożywocie Calleya Nixon ułaskawił… Nie wiem, czy to nie rozciągnęło winy pojedynczego człowieka również po trosze na wszystkich Amerykanów?...
Sprawiedliwość to jedyna droga, by Polacy wyszli z tego ze względnie podniesionym czołem. Inaczej to będzie plama na honorze wszystkich nas, tak samo, jak ukrywana starannie prawda o tym, co Polacy zrobili z 13 czy 14 tysiącami jeńców, po bitwie pod Beresteczkiem... Tę prawdę ukrywa się przed nami od 4 prawie stuleci, by nas nie ranić. A szkoda, bo prawda by nas wzmocniła i być może, nie doszłoby do masakry we wschodnim Afganistanie...
Mapa pochodzi ze stron komisji europejskiej http://ec.europa.eu/

poniedziałek, 12 listopada 2007

GŁUPIE POMYSŁY PO



Pewnie części z Państwa się to nie spodoba, ale ogłaszam konkurs na głupie pomysły PO. Ja w ciągu ostatnich dni wyłapałem trzy. Kto da więcej?

1. Wycofać się z Iraku. Jak pisze portal TVN24.pl: „Polskie wojska powinny zostać wycofane z Iraku w 2008 r.. Z kolei w Afganistanie charakter naszej misji powinien zostać przekształcony w wojskowo-cywilną - uważa kandydat na szefa obrony narodowej Bogdan Klich z PO”.
Ja podpisuję się pod słowami prezydenta, że to będzie posunięcie nielojalne w stosunku do Irakijczyków, nielojalne wobec Amerykanów, a w kontekście atomowych ambicji Iranu krótkowzroczne i niebezpieczne dla całej Europy, a więc i dla Polski. Od siebie dodam, że tylko wojsko przetrenowane w warunkach zbliżonych do polowych ma jakąś wartość. Spotkałem się wręcz ze specjalistyczną opinią, że pieniądze, jakie wydajemy na pobyt na takim – excusez le mot – poligonie, jakim jest Irak są stosunkowo niewielkie, w porównaniu z korzyściami w stopniu wytrenowania naszych żołnierzy i oficerów.

2. PO chce, by Straż Miejska była jak policja. „Wg. Newsweeka, powstanie w miejsce straży miejskiej lokalnej policji prewencyjnej to pomysł Platformy Obywatelskiej na zreformowanie tych służb” –– donosi portal TVN24.
Abstrahując od faktu, że nie znoszę rzeczowników odczasownikowych i dałbym po łapach młodemu dziennikarzowi, który pisze nieistniejące słowo „zreformowanie” zamiast poprawnego „reforma”, to w mojej opinii jest pomysł głupi, niebezpieczny i populistyczny. Każdy składni aparatu państwowej przemocy zawiera w sobie spory potencjał zagrożenia dla społeczeństwa. Polska musi się jeszcze doczekać policji z prawdziwego zdarzenia, rzeczywiście „to serve and to protect” – jak głosi anglosaskie hasło, to jest takiej, która służy społeczeństwu, a nie poluje na nie, która jest niezależna od politycznych zmian i niezmiernie wierna obywatelom. Jeszcze tego Polakom brakowało, żeby niedokształceni amatorzy zostali wyposażeni w spluwy i dostali „licence to kill”, albo co najmniej zezwolenie na pobieranie haraczu od sklepikarzy, jak dzieje się to w wielu zakątkach świata.

3. PO chce zniesienia immunitetu posłów. To najgłupsza chyba propozycja partii, która zabiera się za rządzenie.
Solą demokracji przedstawicielskiej są wybory, wyraz suwerenności narodu. Czy naród może się mylić? Jasne, że tak, ale nikt nie ma prawa w demokracji wydawać podobnej diagnozy poza historią. Innymi słowy poseł jest jedynym autentycznym wyrazicielem woli narodu, jedynym, wyposażonym w mandat narodu do reprezentowanie go. W tej roli poseł ma być nietykalny, jak nietykalny ma być narów. Nikomu, ani urzędnikowi, choćby najwyższemu, ani sędziemu, nic do tego. Nikt – poza narodem – nie ma prawa cofnąć posłowi tego mandatu, nikt nie może pozwolić sobie, by w jakikolwiek wpływać na jego wolę i zachowanie. Że poseł potem kradnie, upija się i przejeżdża staruszki na skrzyżowaniach? – Trudno: następnym razem niech się naród uważniej przyłoży do wyboru swoich reprezentantów.

sobota, 10 listopada 2007

SIKORSKI SI SIKORSKI NO



Zetknąłem się z nim kila razy. To nie moja bajka, nie podoba mi się jego nacjonalizm, nie dam głowy, czy charakterologicznie przypadlibyśmy sobie do gustu. Wydaje mi się mało serdeczny, znacznie bardziej zainteresowany własną karierą niż bliźnimi.
Ale dawno żadnego Polaka tak nie podziwiałem, jak Radka Sikorskiego podczas „Hard talk” ze dwa miesiące temu na BBC World. Wypadł rewelacyjnie. Ta audycja polega na braku ograniczeń w stawianiu pytań. Politycy, którzy zgadzają się w niej uczestniczyć nie mogą liczyć na salonowe maniery ani na taryfę ulgową ze strony pytającego. Wielu pewnych siebie możnych tego świata wychodzi stamtąd z połamanymi kośćmi. A Sikorski wypadł doskonale. Nie tylko nie dał się zapędzić w kozi róg, nie tylko odpowiedział wyczerpująco i interesująco na wszystkie pytania, ale na koniec umiał wzbudzić w widzach sympatię.
To musiało być na krótko przed ogłoszeniem decyzji o przejściu w szeregi PO. Pytany, naciskany przez prowadzącą, nie powiedział ani jednego złego słowa na temat żadnego z braci Kaczyńskich. Na bezpośrednie pytania na temat cech Lecha, Sikorski odpowiedział pytaniem: „Nie oczekuje Pani, że będę tutaj, za granicą, pozwalał sobie na krytykę osoby reprezentującej mój naród”? To, co prawda, znamionuje nacjonalistę; ja bym nie miał żadnych zahamowań w informowaniu europejskiej opinii publicznej o ułomnościach któregokolwiek z polskich prezydentów, ale jednocześnie pokazuje klasę przyszłego szefa polskiej dyplomacji.
Zarzuty, jakoby zażądał zbyt wiele w Waszyngtonie uważam za absurdalne. To prawda, Sikorski studiował z powodzeniem filozofię, nauki polityczne i ekonomię na prestiżowym Pembroke College na Oxfordzie, czyli w Wielkiej Brytanii, której był obywatelem, ale spędził też trzy lata w Waszyngtonie, jako „resident fellow” w American Enterprise Institute i jednocześnie dyrektor wykonawczy „Nowej Inicjatywy Atlantyckiej”. By nie wspomnieć już o fakcie, że jest żonaty z Amerykanką, wybitną dziennikarką Anne Applebaum, która nie tylko jest laureatką Nagrody Pulitzera za książkę o sowieckich gułagach, ale, z pragmatycznego punktu widzenia, także członkiem zarządu jednej z najważniejszych amerykańskich gazet, The Washington Post, a więc osobą ulokowaną w samym sercu amerykańskiej elity ekonomiczno-politycznej. Sugestie, jakoby bracia Kaczyńscy czy p. Fotyga znali się na Ameryce lepiej od Sikorskiego, są więc, delikatnie mówiąc, tyleż śmiałe, co nieuzasadnione.
Nie mam dokładniejszych informacji na temat stopnia zaangażowania Radka Sikorskiego w Media Corporation, największe przedsiębiorstwo medialne świata. Był doradcą ds. inwestycji w Polsce jego właściciela Ruperta Murdocha, ale, zważywszy, że istotniejsze inwestycje australijskiego businessmana w Polsce są świeże (Telewizja Puls) i pochodzą z okresu, w którym Sikorski już dla niego nie pracował, chyba nie odniósł na tym polu większych sukcesów.
Może najmniej entuzjazmu wzbudza jego członkowstwo – z czasów studiów na Oxfordzie – w osławionym Bullingdon Club, ekskluzywnym „klubie dla bogatych degeneratów”, oczywiście wyłącznie mężczyzn, którego głównym zajęciem jest obżeranie się najwytworniejszymi potrawami świata, opijanie drogimi alkoholami i systematycznym niszczeniem wszystkiego, co pozostaje w zasięgu ręki objedzonych i opitych nierobów.
No i drugi zarzut, jaki przychodzi mi do głowy, to ten, że może za mało się zna na Unii Europejskiej, może zbyt mało jest nią zafascynowany, nie zna przynajmniej kilku europejskich języków…
W sumie, choć nie przewiduję jakichś fajerwerków sympatii do nowego ministra polskich Spraw Zagranicznych, sądzę, że jest on obecnie najlepiej do tej roli przygotowanym Polakiem.
A przed polską dyplomacją stoją zadania epokowe. Począwszy od naprawy tej katastrofy, do jakiej doprowadzili bracia Kaczyńscy z pomocą p. Fotygi, poprzez delikatną kwestię Tarczy, do obrony suwerenności Polski przed coraz mniej ukrywanymi ambicjami ekspansjonistycznymi putinowskiej Rosji (czego się nie da zrobić bez pełnej solidarności UE i Ameryki, a solidarność uda się osiągnąć wyłącznie poprzez zdolność przekonywania kluczowych postaci zachodniego świata jak wielkim zagrożeniem jest znów zbrojąca się Rosja.

Fotografia ze stron www. senat.gov.pl

czwartek, 8 listopada 2007

GRUZJA



Język mnie świerzbi, bo przykuty wbrew woli do telewizora wysłuchuję pewnych ech polskiej polityki, ale na świecie dzieje się tyle rzeczy daleko ważniejszych…

W jakiejś mierze przyszłość świata decyduje się w tych godzinach w Tbilisi.
Niespełna 40-letniemu Micheilowi Saakaszwilemu puściły nerwy. Człowiek, który w tej części świata zrobił najwięcej dla demontażu komunizmu, zaczerpnął z magazynu niedemokratycznych posunięć, by rozwiązać problem, który zgoła innymi metodami powinien być rozwiązany. Udawał, że nic się nie stało, kiedy przeciw niemu stanęło 70 tysięcy opozycjonistów. Następnego dnia na placu przed parlamentem było już tylko 10 tysięcy, ale Saakaszwili był już nerwowy. Czwartego dnia, kiedy manifestowało już tylko 3 tysiące nieprzejednanych, wypuścił na nich wojsko i policję i potraktował bardzo brutalnie. 508 osób zostało rannych w akcji usuwania manifestantów, z czego jeszcze setka przebywa w szpitalach. Zawiesił konstytucję, zakazał wszelkiej opozycji, zabronił nadawać wiadomości…
Wystąpił w telewizji, by oskarżyć opozycję o próbę przeprowadzenia zamachu stanu. W przemówieniu pojawiła się sugestia, że manifestacje są popierane przez Rosję.
W czwartek, niespodziewanie, ogłosił wręcz, że manifestacje zostały zorganizowane na polecenie Kremla przez dyplomatów i agentów rosyjskich z pomocą dwóch gruzińskich opozycjonistów: syna b. prezydenta Tsotnego Gamsachurdię i lidera liberałów Szalwę Natelaszwilego… Dyplomatów wydalił, a na rzekomych zdrajców rozpętał polowanie.
No i – może najważniejsze – niespodziewanie ogłosił, że wybory prezydenckie odbędą się w styczniu, za dwa miesiące.

Podejmując próbę interpretacji ostatnich wydarzeń w Gruzji należy stwierdzić, że:

- Gruzja z pewnością jest na czele rosyjskiej listy krajów do „rozmontowania” i „znormalizowania” (czytaj – pełnego podporządkowania Moskwie , zanim przyjdzie czas pełnej rekonstrukcji ZSRR i jednomyślnego przyjęcia przez Dumę prośby „bratnich państw” o ponowne przyjęcie w poczet tego szczęśliwego Związku pod nazwą, którą – jestem Pewien – Putin ma już w głowie). Czy to oznacza, że Rosja rzeczywiście stała za protestami opozycji? Hmmm…. Myślę, że sama była nieco zaskoczona tak korzystnym dla niej rozwojem wypadków.
- Opozycja, która protestowała przeciwko Saakaszwilemu, w ogromnej większości jest prozachodnia i patriotyczna. Nie da się wykluczyć, że krótkowzroczni politycy dają się Moskwie wodzić za nos, że bezmyślnie działają na korzyść Moskwy, ale przynajmniej w sferze intencji, groźba rosyjskiej aneksji jest dla nich równie nienawistna, jak dla prezydenta. Opozycja miała wiele racji, zarzucając Saakaszwilemu autorytaryzm, instrumentalne traktowanie prawa, łamanie zasad demokracji i nieumiejętność radzenia sobie z problemami gospodarczymi.
- Zachód, jak zwykle popełnił kardynalny błąd nie doceniając niebezpieczeństwa, płynącego z Moskwy i nie udzielił Gruzji Saakaszwilego takiej pomocy, jakiej z pewnością ten niezwykły naród potrzebował. Wydaje się, że nawet Amerykanie nie potrafili doradzić swemu pupilowi, który uzyskał dyplomy na Uniwersytetach Columbia i George’a Washingtona (ten ostatni leży – 200 metrów od Białego Domu)…
- Ogłoszenie przedterminowych wyborów antyprezydencka opozycja potraktowała jako swoje wielkie zwycięstwo. Tymczasem wydaje się, że Saakaszwili zaczął wreszcie słuchać starszych ludzi i – z opóźnieniem – zareagował poprawnie na zaistniałą sytuację. Zrzucając całą winę na Rosję „zinternacjonalizował” problem wewnętrzny, pozbawił opozycję argumentów i jednocześnie nie dał jej czasu na sprawne przygotowanie do styczniowych wyborów (opozycja jest mocno podzielona).

Jak Europa powinna się zachować wobec kryzysu gruzińskiego? Z pewnością nad tym pytaniem pracują dzisiaj MSZ-ty we wszystkich krajach Zachodu. Bardzo wiele będzie zależeć od tego, jak zachowa się Saakaszwili w ciągu najbliższych dni. Jeśli brnąć będzie w represje – pozbawi się poparcia Zachodu i otworzy drogę – ba, żeby było wiadomo komu… Jeśli pustkę po Saakaszwilim wypełni polityk niedojrzały, to, niezależnie od jego przekonań politycznych, de facto działać będzie na korzyść Moskwy.
Jeśli zaś Saakaszwili zachowa zdrowy rozsądek i zdolność analizy, jeśli zdejmie cenzurę i odwoła stan wyjątkowy, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że jeszcze raz otrzyma od Zachodu kredyt zaufania. Być może nawet wygra styczniowe wybory. Musi jednak pamiętać, że nawet na Zachodzie ma przeciw sobie potężne siły, siły, które albo z przekonania albo z pragnienia spokoju, albo ze strachu zawsze wyznawać będą doktrynę „Russia first”. Trzebaby patrzeć na ręce hiszpańskiemu socjaliście Javierowi Solanie, który z pewnością jest jednym z najgorętszych wyznawców tej doktryny, ale optymistyczne jest, że wysłał do Tbilisi człowieka mającego spore doświadczenie w regionie, 48-letniego Szweda Petera Semneby’ego.

A dlaczego ważą się losy świata? Bo jeśli Saakaszwili przegra, to Rosja połknie Gruzję. Powoli i cierpliwie, ale połknie ją, razem z rurociągiem Baku-Supsa (ten od rurociągu Odessa-Brody), jedynym (jeśli nie liczyć Baku-Ceyhan), transportującym ropę ze złóż kaspijskich poza terytorium putinowskiej Federacji Rosyjskiej. Połknięcie Gruzji będzie tylko zakąską przed połknięciem Ukrainy. Dużo będzie można gadać o prozachodnich aspiracjach Kijowa, ale jedyna alternatywa na oświetlenie ukraińskich ulic i ogrzanie ukraińskich domów (by nie wspomnieć o benzynie do ciężarówek ukraińskiej armii) pryśnie jak mydlana bańka. Niezależnie, czy prezydentem będzie Juszczenko, Tymoszenko, Janukowycz, czy inna promoskiewska kreatura – rzeczywistość zmusi go do pójścia do Kanossy, która znajduje się teraz w samym środku Kremla. A połknięcie przez Rosję Ukrainy będzie tylko zakąską przed…

I dlatego warto przyglądać się temu, co w tych dniach dzieje się w Tbilisi… Ale – bagatelka – zauważyli Państwo, że żadne z polskich mediów nie wysłało tam swojego dziennikarza?

Mapa ze strony http://strony.aster.pl/szeptycki/Mapy/02-Konflikty-Gruzja.jpg

wtorek, 6 listopada 2007

TEN TYLKO SIĘ DOWIE...


Zmogło mnie i w tym roku. Usiłowałem to rozchodzić, ale nie dało się draństwa oszukać. Trudno.
Zawsze jednak w takich sytuacjach zdumiewa mnie oryginalność polskiej służby zdrowia. Np. pani doktor wypisała mi dziś antybiotyk, lecz w aptece nie mogłem go kupić ze zniżką, bo - jak mi, niedowiarkowi, powiedziała sprzedawczyni - zniżka przysługuje dopiero następnego dnia od wystawienia recepty.
Państwo są bardziej doświadczeni: z lekami ratującymi życie też tak jest? Ubogi może kojfnąć, byleby tylko doczekać następnego dnia i zniżki?
Niektóre lekarstwa sprowadzam sobie z zagranicy. Raz, że kosztują taniej, a dwa, że mam na nie „stałą receptę”. Tj. ja te lekarstwa muszę brać codziennie, do końca życia, więc, kiedy mi się skończy opakowanie, idę do apteki, pokazuję papier i wydają mi lekarstwo. W Polsce nie. Polskie dyrektywy ministerialne każą mi chodzić co dwa tygodnie do lekarza, tracić czas na stanie w kolejce, a potem zmuszać wykształconego człowieka, żeby wypisywał mi idiotyczną receptę, zamiast żeby się zajmował ludźmi autentycznie potrzebującymi jego pomocy...
Nie wiedziałem tego, ale dziś wiem: ludzi leczą także urzędnicy.
Moja córka w Wielkiej Brytanii wdrażała reformę systemu leczenia na raka; metodami czysto administracyjnymi osiągnięto tam niezwykły postęp w walce z tą chorobą. Ciekawe, czy nowy minister zdrowia RP słyszał coś o tym...

czwartek, 1 listopada 2007

W LESIE

Las pod Warszawą, Zaduszki. Ołowiane niebo, nawet w środku dnia włącza się flesz, by sfotografować tony wilgotnych liści czekających na pierwszy śnieg.
Pod starą sosną kilkanaście cegieł, prosty krzyż i tabliczka wyznaczają grób: "Nieznany żołnierz węgierski, zabity przez Niemców w 1944 r".
Wzruszające: zawsze wisi tam zielono-biało-czerwona szarfa, jakiś wieniec.
Dziś, w Zaduszki, w środku lasu, ktoś zostawił na tym grobie mnóstwo chryzantem, nastawiał świeczek.
Nie martw się, samotna staruszko, gdzieś nad Balatonem: pamięć twojego brata, który zaginął bez wieści 63 lata temu gdzieś na froncie wschodnim, który padł z dala od rodziny i z dala od ciepłej puszty, uciekając od Niemców, nie chcąc wykonywać ich rozkazów, nie chcąc zabijać w imię cudzego szaleństwa, jeszcze dzisiaj czczona jest świeżymi kwiatami i ogieńkiem.
W ziemi, na której poległ nadal mieszkają dobrzy ludzie.
Polacy.

środa, 31 października 2007

ZADUSZKOWO




Dziennik "Polska" zapytał mnie, co będę robił ostatniego dnia życia.

Mój ostatni dzień? Nie wydaje mi się, żeby było dla mnie tego dnia coś ważniejszego od mojej śmierci. Pewnie: chciałbym sprostać łzawym obrazkom z czasów Franza Josepha, jak to leżę na łóżku, otoczony płaczącą rodzinom i pocieszam ją, że w końcu nic się nie stanie… Ale czy sprostam?

Istnieje – wiedza o tym jest dość hermetyczna – specjalizacja medyczna, zwana „psychologią śmierci”. Wiele zachodnich szpitali przygotowuje specjalne oddziały dla umierających, na ogół o wiele bardziej luksusowe od „zwykłych”… Łagodna muzyka z głośników, niektórzy nawet puszczają filmy z niebem i chmurkami. Wydaje mi się, że to czysty wygłup, próba załatania sobie sumienia przez żyjących, w najlepszym wypadku prośba o wybaczenie za bezsilność w obliczu majestatu śmierci. Ale czy czyściutkie, utrzymane w pastelowych kolorach umieralnie rzeczywiście będą w stanie złagodzić poczucie zwierzęcej rozpaczy nadchodzącego zniknięcia?
Na szczęście, w świecie chrześcijańskim są zakony szpitalne, takie jak Bonifratrzy czy Kamilianie, które poważnie traktują tę tematykę: bracia uczą się zachowania w tych chwilach, uczą się jak trzymać umierających za rękę. To jedyna prawdziwa ulga – nikła, ale ulga – w takich momentach i za to winniśmy braciom wdzięczność.

Psychologowie śmierci wyodrębnili pięć faz umierania: 1. Szok, związany z otrzymaniem wiadomości o zbliżającej się śmierci. 2. Niewiara w prawdziwość wiadomości i bunt przeciw chorobie. 3. Walka o życie: „na pewno można to jakoś wyleczyć”… 4. Rozpacz i panika. 5. Pogodzenie się z nieuchronnym i oczekiwanie (czasem nawet z pewną ciekawością).
W której fazie będę ostatniego dnia? Jak będę umierać? Będę miał siłę rzucać się od ściany do ściany w zaszczutej, bezrozumnej rozpaczy? Czy będę otumaniony morfiną, której efekty, na 24 godziny przed śmiercią są niestety mizerne i przerażający ból powoduje marzenie o rychłym zgonie? A może – jeśli Bóg da – 24 godziny przed odejściem nie będę miał pojęcia, co mnie czeka: zawał, wylew, wypadek?...

Czy – zakładając, że byłbym panem moich czynów - chciałbym naprawić jakąś wyrządzoną przeze mnie krzywdę? Nie sądzę. Liczę, że Bóg zachowa we mnie wystarczająco zdrowych zmysłów, by wiedzieć także wówczas, że w 24 godziny niczego nie da się naprawić, a każda próba - napiętnowana byłaby podejrzeniem, że robię to ze strachu przed transcendentalną karą…

Śmierć ma jednak dwa oblicza. Dzieli się na śmierć własną i śmierć osób bliskich.
Wola życia, strach przed śmiercią – to instynkt, to coś od nas niezależnego, coś, co Najwyższy zapisał w naszym antropomorficznym ROM. Tylko odczyt, nie mamy do tego dostępu, nie możemy na to wpływać, z tym się rodzimy i to reguluje nasze funkcjonowanie. Instynkt samozachowawczy, strach przed bólem, strach przed śmiercią – to gwarancja, że jako gatunek przetrwamy, dopóki nie postanowimy sami siebie w ten czy inny sposób wyniszczyć.
Ale ból po stracie kogoś bliskiego… To już w dużej mierze nasze. To już nasza miłość. Choć cynicy powtarzają, że nie ma takiego bólu bliźniego, którego nie bylibyśmy w stanie znieść, jest silny jak strach przed własną śmiercią. Kto z nas nie słyszał, nie znał małżonków, którzy umierali w kilka godzin jedno od drugiego? Matek, umierających z bólu wkrótce po dzieciach? Przyjaciół – jak Jean Cocteau, który umarł na wiadomość o śmierci przyjaciółki Edit Piaf?
Jedno, co mogę powiedzieć z całą pewnością, to to, że proszę Stwórcę o łaskę umierania przed moimi bliskimi. Bo w obliczu śmieci trzeba zachować skromność i pokorę: umieranie to żadna zasługa, żadna filozofia, to najprostsza rzecz na świecie; w końcu odkąd się rodzimy jesteśmy przez cały czas o kilka oddechów od śmierci. Umieranie to przywilej kogoś, kto żył. Własne umieranie wpisane jest w porządek wszechświata. Kto wierzy w Boga ma prawo wierzyć, że i umieranie zawiera w sobie jakiś sens. Ale cierpienia, związane z umieraniem najbliższych, to już kara, na którą, Panie, nie zasłużyliśmy…

poniedziałek, 29 października 2007

CIEPŁY WIATR




Zatęskniłem za Ameryką, za jej nieskończonymi przestrzeniami… Mieć chwilę czasu, trochę wolnej forsy… Kilka godzin nudnego lotu, potem lotnisko… W południowych stanach jest duża szansa, że człowiek, który wypożycza wam samochód jest z pierwszego pokolenia Kubańczykiem albo Meksykaninem, więc jeśli przypadkiem władacie hiszpańskim, walcie śmiało, macie szanse na gratisowy up-grade. Mnie się to za każdym razem przytrafiło: w nagrodę za zagadanie po hiszpańsku dostałem lepszy samochód niż zapłaciłem…
Amerykańskie samochody… To szajs niewiarygodny dla Europejczyka, ale do tych wielkoseryjnych mam słabość… Czasem aż przykro się z nimi rozstawać przed drogą powrotną… To prawda, podsufitka odłazi, spod tablicy wypadają kawałki filcu, palą po 20 litrów na 100…
Pamiętam, kiedy pojechałem do Ameryki po raz pierwszy i po raz pierwszy wynająłem samochód… To była przygoda: wyjeździłem benzynę, podjechałem na stację… Za pancerną szybą siedział Hindus w turbanie i oczywiście nie miał najmniejszego zamiaru zza niej wychodzić, by mi nalać benzynę. Musiałem ze trzy razy pytać go jak u diabła uruchamia się pompę, bo tam, w starszych typach, trzeba odsunąć metalową klapkę, ale jak tego nie wiesz, to nawet kropla nie wyleci… W końcu uporałem się, podszedłem do okienka, trzymając strachliwie w ręku moją kartę kredytową… Hindus skrzywił się i pytał, czy nie mogę zapłacić gotówką. Jak to gotówką? – zdziwiłem się – przecież nie noszę przy sobie tyle gotówki… Spojrzałem na pokwitowanie: 7 dolarów! Nalałem do pełna za 7 dolarów! To oczywiście stare dzieje, dziś to kosztuje kilkakrotnie więcej, ale i tak można zatankować amerykańskiego smoka za 30 dolarów!
A potem można ruszyć w jej bezkres, doznawać ekstazy od samotności na pustyniach, łapać się na tym, że nie ma nic bardziej prowincjonalnego od prowincjonalnego miasteczka amerykańskiego, że amerykańska, prowincjonalna bieda jest jeszcze biedniejsza od przaśnej biedy europejskiej… Doznawać zawrotów głowy od oglądania skycrapers w dużych miastach, popadać w irytację na widok kolejnego Amerykanina, wciągającego stars & stripes na maszt o wschodzie słońca, z towarzyszeniem, a jakże The Star-Spangled Banner…
Ponieważ to Południe, to jest ciepło, nawet gorąco… Air conditioning dmucha aż miło, a wieczorami lewy rękawek koszulki łopoce nad wystawionym przez okno łokciem… Prostopadłe uliczki miast i miasteczek, drewniane, domki jak psie budki, ale takie miłe gniazda na rodziny… zieleniutka, przystrzyżona trawka, bugenwille, wszystko kwitnie i pachnie…Żadnych płotów, ogrodzeń, żadnego zamykania samochodów i domów na klucz… A za miasteczkiem bezkres. American way of life…
I te prowincjonalne hoteliki i motele, Ramady, Holiday Inns, Red Liony, Budget Inny w najgorszym wypadku… Gdziekolwiek jesteś zawsze będzie w telewizji jakiś kanał ze starymi sit-comami, gatunku, który z niewiadomych powodów nadawcy przed Polakami ukrywają, a sporo z nich to prawdziwe arcydzieła…
Oj, stęskniłem się za Ameryką…
Za wolnością.

czwartek, 25 października 2007

JASNA STRONA MOCY


Mam zamiar przestać pisać o polityce, ale zanim to zrobię – chciałbym zadać kilka pytań.
Kilka miesięcy temu pisałem, że PiS jest wieczny i dzisiaj podtrzymuję tamtą opinię. 32% głosujących Polaków ją potwierdza.
Nie chciałby jednak zawierzać własnemu, ułomnemu osądowi i chciałbym poznać Państwa opinię: Czy PiS bardziej był partią dążącą do oczyszczenia struktur państwa, czy do zniszczenia wszystkich ludzi bogatszych, bardziej wykształconych i czystszych od „średniej krajowej”?
Jeżeli czystości państwa – to nie sposób im nie przyklasnąć. Jeżeli realizacji zawistnych, zbrodniczych marzeń – to nie ma co klaskać, tylko trzeba PiS zatrzymać.

W dzisiejszym PiS-ie są ludzie spełniający obie te potrzeby. Dużej ilości polityków PiS-u można nie lubić, ale nie sposób ich nie szanować. Jestem przekonany, że z Gosiewskim, Bielanem, Lipińskim, Ujazdowskim, Kuchcińskim i wielu innymi każda partia mogłaby się dogadać w wielu kwestiach, nawet koalicji.
Ale jest też wielu awanturników, Państwo znają nazwiska, nie będę ich wymieniał. Są też – nawet na bardzo eksponowanych stanowiskach - niebezpieczni psychopaci – państwo wiedzą, kogo mam na myśli – nieprawdaż?
No i - według mojej opinii - jest i on – twórca i jednocześnie zły duch PiS-u i polskiej polityki - Jarosław Ahmedinedżad Kaczyński.

Chciałbym więc – nim zamilknę - zadać państwu – dwa pytania:
Po pierwsze: czy Państwa zdaniem będzie w ogóle możliwe przeciągnięcie PiS-u „na jasną stronę mocy” dopóki liderem tej partii będzie Jarosław Kaczyński?
Po drugie: ja wiem, że większość z Państwa odwiedzających te strony raczej do sympatyków PiS-u nie należy, ale chciałbym zupełnie poważnie zgrupować i usystematyzować wszystkie elementy programu PiS-u, które Państwo uznają za pozytywne i które należałoby w całości lub w części zachować w programach nowych rządów.

Na przykład: ja osobiście nie wierzę, żeby Polska była krajem jakość szczególnie skorumpowanym, ale mam wypaczony punkt odniesienia, wszak ćwierć wieku mieszkałem we Włoszech. Jednakże walka z korupcją – to rzecz ze wszech miar pozytywna. Postawienie sprawy jasno kto miał rację, a kto błądził w sporze między Polakami a komuną – też było rzeczą pożyteczną.
Jakie jeszcze pozytywne rzeczy wniósł do polskiej polityki PiS?

wtorek, 23 października 2007

LATARNIE

Drodzy Państwo!
Dzisiaj jest mi tak lekko na duszy.
Słuchałem na TVN24 prof. Bartoszewskiego.

Zdarza się, że nachodzi mnie zwątpienie.
Ale potem wychodzi na mównicę profesor Bartoszewski, albo inny wielki człowiek i od razu łatwiej iść pod wiatr...
Niech nam żyją choćby tysiąc lat!...
Bo kiedy odejdą kto będzie dla nas latarnią we mgle?
Bo jeśli nie damy sobie rady my sami, to co stanie się ze światem? Co stanie się z ludźmi?...

SPRAWCA JEST ZNANY

Z pewną regularnością dostaję listy z pogróżkami. A jak to mnie będą bili, a jak upokarzali...
Niektóre z regularnym rozdzielnikiem do Radia Maryja, Telewizji Trwam i tej ich gazety, jak ona się nazywa?
Wyrzucam oczywiście do kosza i zapominam, ale dzisiaj, wraz z kolejnym, pomyślałem jak wiele ta kategoria ludzi zawdzięcza o. Rydzykowi... Chyba nikt, tak jak on, nie potrafi wyzwalać z ludzi zła. Gdybym był jednym z odpowiedzialnych za polski Kościół, to bym się jednak trochę wstydził...
W każdym razie, gdyby kiedykolwiek spadł mi włos z głowy, to proszę się nie trudzić z szukaniem sprawcy: winny mieszka w Toruniu przy ul Żwirki i Wigury.

niedziela, 21 października 2007

POLACY SĄ WSPANIALI

Po raz drugi w ciągu niespełna 20 lat, mimo trudności, mimo panującego jeszcze w wielu miejscach niedostatku, odrzucili bolszewizm.
Wybrali przyszłość, wybrali postęp, wybrali rozsądek i NORMALNOŚĆ.
Po raz drugi świat winien im za to wdzięczność.

Mam niejasne przeczucie, że głowa państwa może w najbliższych tygodniach próbować przeciwstawić się woli większości Polaków.
Jedno słowo: impeachment.
I zamknijmy ten rozdział.

Juz wiem, ale jeszcze nie mogę!

Powiedzieć kto wygrał...

poniedziałek, 15 października 2007

GDZIE RÓŻNICA?

Wbrew powszechnemu przekonaniu, alternatywą dla komunizmu nie jest antykomunizm. Antykomunizm to na ogół rodzaj komunizmu, tylko z przeciwnym znakiem; najnowsza historia Polski dowodzi tego aż nadto dobitnie.

Komuniści prześladują antykomunistów; po historycznym zwrocie antykomuniści prześladują komunistów; gdzie różnica?
Najpierw komuniści nasyłają tajniaków na antykomunistów, potem antykomuniści nasyłają innych tajniaków na komunistów; gdzie różnica?
W komunizmie ideowi prokuratorzy robią pośmiewisko z prawa, w antykomunizmie też; gdzie różnica?
Komuniści oszukują, że rządzą w imieniu robotników i chłopów, antykomuniści – że w imieniu „prostych ludzi”. Jedni i drudzy chcą tylko zachowania władzy; gdzie różnica?
Komuniści są za silną władzą centralną, antykomuniści za jeszcze silniejszą, bo w miejsce kilkuosobowego biura politycznego ustanawiają jedyno-, no, maksimum dwuwładztwo; gdzie różnica?
Komuniści chcą kontrolować możliwie jak największe obszary gospodarki, antykomuniści zajadle zwalczają prywatyzacje; gdzie różnica?
Komuniści rozbudowują do paranoi aparat biurokratyczny; antykomuniści chełpią się, że powołali nowe biura, agencje, urzędy i policje; gdzie różnica?
Komuniści nawet nie wyobrażają sobie prawdziwie partnerskiej koalicji z jakąkolwiek inną partią; najlepiej czują się jako rządząca monopartia. Antykomuniści, jeśli zmuszeni są wejść w jakąś koalicję, to z pewnością nie w partnerską i natychmiast, ślad za swoimi sprzymierzeńcami posyłają tajniaków, żeby patrzyli im na ręce; gdzie różnica?
Komuniści są chorobliwie kłamliwi i do tego żądają, by największe nawet łgarstwa uznawane była za najświętszą i jedną prawdę; antykomuniści bez mrugnięcia okiem i jakiegokolwiek zażenowania są w stanie publicznie powiedzieć, że nawet największa od stulecia katastrofa ich kraju na arenie międzynarodowej to wielki sukces.
Komuniści utrzymują, że działają w imię świetlistego, wręcz deifikowanego ideału i, działając w jego imię, nie muszą się podporządkowywać jakimkolwiek prawom, regułom i konwencjom międzynarodowym; antykomuniści też chcą zbawić ludzkość, na ogół od komunistów, korupcji i zepsutych elit, i również oni zapisy konstytucji mają sobie za nic. Najczęściej łamią trzy: „Wszyscy [a więc i osoby nie będące członkami rządzącej partii, członkowie elit i wykształciuchy – jp] mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne”. „Nikt nie może być dyskryminowany w życiu politycznym, społecznym lub gospodarczym z jakiejkolwiek przyczyny” [a więc i osoby o przekonaniach lewicowych, homoseksualiści, oraz zamożni przedsiębiorcy - jp]. „Każdego [a więc i doktora G., Barbarę B. itd. – jp] uważa się za niewinnego, dopóki jego wina nie zostanie stwierdzona prawomocnym wyrokiem sądu”… Gdzie różnica?
Świat komunistów i antykomunistów byłby piękny i bez skaz, gdyby i jedni i drudzy nie byli otoczeni wrogami, którzy im w realizacji tego zamiaru podle i z niskich pobudek przeszkadzają. Jeśli ktoś jest antykomunista to dla komunistów jest to z pewnością jest na żołdzie imperializmu; jeśli ktoś jest antyantykomunistą, to z pewnością jest ubekiem lub w najlepszym wypadku tajnym współpracownikiem; gdzie różnica?
Komuniści i antykomuniści w gruncie rzeczy wiedzą, że są do kitu i dlatego tak podejrzliwie odnoszą się do otoczenia: komuniści podejrzewają o niecne zamiary wobec nich nie tylko antykomunistów, ale i sporą cześć samych komunistów. Analogicznie, antykomuniści podejrzewają o spiski nie tylko komunistów, ale także i sporą część antykomunistów.
Właściwie, między komunistami a antykomunistami można wyodrębnić jedną zasadniczą różnicę: komuniści potrafili poprawnie wymawiać nazwę kraju którym rządzili: Polska Rzeczpospolita Ludowa. Antykomuniści nie: upierają się mówić „Czwarta Rzeczypospolita”…

piątek, 12 października 2007

Circenses już mamy. A Panem?

Nakrzyczeli na mnie Państwo, że poprzedniej "debaty" nie wygrał - jak pisałem - Kwaśniewski, tylko Kaczyński. Ciekawe, czy dzisiaj też podtrzymaliby Państwo tamto zdanie? Dzisiaj, kiedy LiD-owi notowania wzrosły o 1%, a PiS-owi o 8?

Teraz, po drugim spektaklu, uważam, że wygrał Tusk. Wygrał, bo pokazał, dlaczego Kaczyński tak się bał z nim konfrontacji. Tusk może być mało wyrazisty, mało charyzmatyczny, może dokonywać wątpliwych wyborów strategicznych, ale jest jedynym politykiem, który potrafi nie tylko stawić czoło Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale i wprawić go w zakłopotanie. Albo nawet – pokonać „na gębę”.

Co powiedziawszy, dodam, że:
- Nie wierzę w jakąkolwiek użyteczność podobnych konfrontacji poza warstwą czysto spektakularną.
- Nie wierzę, by choć jeden człowiek zdecydował się zmienić swoje preferencje wyborcze na skutek mniej lub bardziej błyskotliwej argumentacji jednego z telewizyjnych dyskutantów.
- Nie wierze, by dialektyczne zwycięstwo Donalda Tuska przełożyło się na wzrost popularności PO, a zwłaszcza nie wierzę, by efektem dialektycznej porażki Jarosława Kaczyńskiego miały spaść notowania PiS-u.

Pociesza, że circenses już mamy. Który z aktorów dzisiejszego spektaklu da nam więcej panem?

czwartek, 11 października 2007

ABSMAK

Dawno nie czułem takiego absmaku, jak po akcji wywalania zakonnic (byłych zakonnic, jak podkreślano) z domu w Kazimierzu. „To świństwo – mówili znający się na rzeczy mieszkańcy tego pięknego miasteczka – one przecież nic złego nie robiły, miały uśmiech i dobre słowo dla każdego, utrzymywały wszystko w czystości, a nawet przygotowały własnymi rękami prezenty dla swoich współsióstr, które miały przyjechać do nich z Lublina i wyjaśnić całą sprawę”. Pokornie służyły Bogu, modliły się i pomagały bliźnim.
Przyjechało 300 policjantów, po pięciu na zakonnicę. Obawiano się zbiorowego samobójstwa, fanatyzmu, doprowadzonego do skrajności. Znaleziono uśmiechnięte i – zważywszy okoliczności – nad wyraz zrelaksowane kobiety. W pewnym momencie pojawiło się dziecko: „to na pewno ten były ksiądz zrobił je którejś zakonnicy, z pewnością nie jest nawet zarejestrowane”. Nie dość, że nie słuchały kościelnej władzy, to na pewno były jeszcze dziwkami, nieprawdaż? Jak bardzo pasowałoby to do wizerunku, który starał się b. betonkom nadać Kościół i cześć mediów. A niemowlę było po prostu dzieckiem siostry jednej z zakonnic, która przyjechała do Kazimierza z mężem na znak solidarności z „oblężonymi”.
Przełożona Jadwiga Ligocka miała podobno objawienia, rozmawiała ponoć z Duchem Świętym. Została za to potępiona przez różne instancje kościelne, z watykańską kongregacją włącznie. Nie zamierzam wydawać w tej sprawie jakiejkolwiek opinii, z uczciwości muszę wspomnieć jednak, że wiele osób miewało objawienia, których Kościół przez jakiś czas nie uznawał i które potem zostały świętymi. Wliczając Faustynę Kowalską i Ojca Pio. Nie mam pojęcia, czy Ligocka udawała w celu uzyskania osobistych korzyści, czy wierzyła w swoje objawienia. A któż może mieć w tej sprawie pewność?
Autobusik z kilkunastoma „prawowiernymi” betankami, tymi od siostry Robak, musiał, w porozumieniu z jakimiś buszującymi po klasztorze oficjelami, krążyć gdzieś w pobliżu, bo zjawiły się one tam w kwadrans po odjeździe ostatniej „nieprawowitej”. Nazajutrz krewni wywiezionych byłych zakonnic zjawili się po ich rzeczy: nie zostali wpuszczeni. Prokuratura mówi o „psychomanipulacji”, jakiej miała się na „ofiarach” dopuszczać siostra Ligocka. Nie wspominając o fakcie, że psychomanipulacji dopuszcza się – całkiem legalnie – prawie każda reklama – to czy to nie raczej nowe lokatorki klasztoru w Kazimierzu nie zostały psychozmanipulowane, by wyzbyć się tak normalnego, ludzkiego odruchu, jak wydanie rodzinom osobistych rzeczy swoich kontrowersyjnych współsióstr? Która ekipa była bardziej zfanatyzowana, Państwa zdaniem?
Znowu, niczego nie przesądzając, ale „żywoty świętych” oraz „żywoty heretyków” dotyczą prawie zawsze wybitnych indywidualności. W większości przypadków, jedyna różnica między jednymi a drugimi polega na tym, czy trafili na swojej kościelnej drodze na człowieka mądrego, obdarzonego wyobraźnią i elastycznością mentalną, czy tez nie. Mam wrażenie, że siostra Ligocka nie trafiła. Szkoda.
W gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z dość obrzydliwym, wewnątrzkościelnym sporem o dużo wartą, piękną willę w pięknym miejscu. Pozostaje pytanie: co się betankom bardziej opłacało: stracić na pewien czas kontrolę nad tą nieruchomością, czy praktycznie przekreślić przyszłość zakonu? Czy po rozgłosie, jaki betanki zyskały podczas środowej obławy, będą jeszcze jakieś nowicjuszki, jakieś powołania? Pozwalam sobie wątpić. Siostra Robak, biskup Życiński, Kongregacja ds. Instytutów życia Konsekrowanego wybrali korzyści doraźne. Nie wliczyli uszczerbku na wizerunku Kościoła.

wtorek, 9 października 2007

APEL DO NARODU POLSKIEGO

Rodacy!
Przestańcie rozmawiać przez telefon komórkowy prowadząc samochód!
Możecie kogoś zabić, możecie komuś zrobić krzywdę!
Ponadto jest to niezgodne z obowiązującym prawem!
Stać Was na drogie samochody, szarpnijcie się na kolejne 10 złotych, kupcie sobie słuchawkę!

sobota, 6 października 2007

SZALUPA

Na którymś piętrze prywatka. Muzyka. Wybuchy śmiechu. Dzwonią kieliszki. Radosne, głupawe wrzaski.

Z dryfującego kontynentu oderwała się góra lodowa. Krąży gdzieś tu w pobliżu, zaraz uderzy.

Urodziłem się w komunistycznej Polsce, od pierwszych momentów życia oddychałem jej powietrzem, chodziłem w jej rytmie. Sowieckie, komunistyczne zniewolenie było czymś normalnym, naturalnym; w końcu nie znałem niczego innego. Dyktatura ciemniaków jawiła się jako niewzruszona, wieczna. Śmiałem się, jak dzisiaj ci z mojej klatki schodowej. podkochiwałem w Małgosi P. i Róży B… Nie starczało fantazji, by wyobrazić sobie świat bez murów i kurtyn.

Przeklęci kochankowie wolności! Musieliście dać mi jej posmakować, przekonać się, jaka jest słodka?
Cholerne książki. Mają rację cenzorzy: szczęśliwi ci, którzy nie sczytują wirusa wolności z ich kart. Tego nie da się już wyleczyć, musisz z tym żyć. Kiedy raz zaznałeś wolności niewola będzie piekłem.

Wolności, która się za chwilę skończy. Nasz statek zatonie. Tłumy bezrozumnych istot znów będą wywalać ciała poetów z kamiennych grobowców na bruk. Zapłoną książki. Najpiękniejsze obrazy pocięte zostaną nożami. Fabryki drutu kolczastego będą robić kokosy. Już ustawiają się w kolejce kandydaci na stanowisko kata; klawisze nie muszą; ich zawsze było dosyć.

I nic się nie zmieni; dalej będą rodzić się takie jak ja dzieci, jak tygrysiątka w zoo: szczęśliwe, bo skąd mogą wiedzieć jak radosna może być wolność. Na tej klatce schodowej nadal słychać będzie śmiech…

czwartek, 4 października 2007

OJEJ, A "PYK"?

Co się z Państwem dzieje?
Ja tu mówię o zagranicy, a oglądalność rośnie? Od początku tygodnia, wykresy oglądalności wskazują, że zagranica jest u Państwa w cenie!
No, dzisiaj z łatwością wygrał ze mną min. Ziobro ze swoją konferencją prasową, jak zwykle spokojną, wyważoną i apolityczną. Posiedziałem "podpięty" z pół godzinki w studio, ale nie kończył, więc trzeba było przemilczeć katastrofę samolotu AN-a 26 w zaludnionej części Kinszasy (7 mln. mieszkańców, 3 miasto afrykańskie, nad rzeką Kongo, po drugiej stronie tejże rzeki leży Brazzaville; to jedyny przypadek na świecie, żeby po obu stronach rzeki, naprzeciw siebie, leżały stolice dwóch odrębnych państw; Demokratycznej Republiki Konga i Republiki Konga); w sumie ok. 50 ofiar śmiertelnych... Nie udało nam się wcisnąć informacji o odnalezieniu opodal moskiewskiej Łubianki 34 ciał, najprawdopodobniej ofiar Nikołaja Iwanowicza Jeżowa, zwanego "Krwawym karłem"... Benazir Bhutto, któa jeszcze dziś rano groziła wycofaniem swojej partii z niedzielnych wyborów prezydenckich w Pakistanie, po południu dostała najwyraźniej większą "dolę" od Perveza Musharrafa, bo po południu mówiła, że "jest optymistką, choć odległość między ustami a brzegiem pucharu jest jeszcze spora" - czyli, mówiąc po ludzku, domaga się od zepchniętego do narożnika Musharrafa więcej... A Pakistan to kraj kluczowy, dla przyszłych losów świata: najzacieklejsi ekstremiści religijni, pewne schronienie dla bin-Ladena, al-Zawahirieego et consortes... I mocarstwo nuklearne, śniące o "uwolnieniu" 160 milionów muzułmanów "uwięzionych" w Indiach... W sumie, choć oboje dalecy od ideału, Bhutto i Musharraf to w tej chwili najlepsze, co Pakistan może zaoferować światu; każda inna konfiguracja pachnie atomowym holokaustem...
Nie powiedziałem też, że sekretarz generalny NATO, Jaap de Hoop Scheffer był w Tbilisi, gdzie powiedział: "Żaden kraj spoza NATO nie może kwestionować dążeń Gruzji do członkostwa w Sojuszu Północnoatlantyckim. (...) Jest to procedura, która będzie ostatecznie rozstrzygnięta przez wszystkich 26 członków Sojuszu i żaden inny kraj, ani duży ani mały, nie będzie miał na nią wpływu". Gruzja chciałaby wstąpić (na nasze szczęście) do NATO już w przyszłym roku, Jaap de Hoop wychwalał postępy, jakie poczyniła, ale pewnie nie będzie to możliwe, bo w środę francuski minister Obrony Herve Morin powiedział agencji Reutera: „Paryż nie wesprze starań Gruzji o członkostwo w NATO, jeśli w wyniku tego Rosja poczułaby się zagrożona”... Ach, gdybyśmy mieli dyplomację, zdolną wytłumaczyć Mensieur Morinowi jak to jest naprawdę z tą Rosją i jak bardzo może jej zaszkodzić zajmująca 1/5 powierzchni Polski, 5-milionowa Gruzja... Ale nie mamy...


Ale - Dziękuję!
Wyciągam ręke po kolejne wsparcie: kiedy idzie coś o zagranicy: proszę oglądać!

wtorek, 2 października 2007

ŻAŁOŚNI TYTANI

Miał być „pojedynek tytanów”, wyszła klucha.
Kilka uwag:

Szkoda, że Jarosław Kaczyński zdecydował się rozmawiać z b. prezydentem. Nadał mu politycznej aktualności, a Kwaśniewski powinien należeć do przeszłości. Jego zasługi dla Polski na arenie międzynarodowej są niepodważalne. Jego styl rządzenia – hmmm, cóż – PiS-owi zawdzięczamy, że został napiętnowany. Aż za mało skutecznie. Jego veto sprzed lat dla podatku liniowego – jednym z najcięższych, populistycznych występków przeciw dobrobytowi Polaków, jedną z przyczyn emigracji 2 milionów naszych rodaków.
Szkoda, że Kwaśniewski zdecydował się rozmawiać z Kaczyńskim: zrobił z politycznego chuligana pełnoprawnego polityka. Kaczyński jest zagrożeniem dla przyszłości Polski i Polaków. Nie tylko dla demokracji, dla niezależnego wymiaru sprawiedliwości, dla gospodarki („prywatyzacja jest be”); dla samego bytu narodowego (poprzez katastrofalną politykę międzynarodową w kontekście obrania sobie przez Rosję Polski na głównego wroga zewnętrznego i w kontekście gwałtownej ekspansji ekonomicznej i militarnej wielkich krajów azjatyckich). Ale jest także zagrożeniem dla moralności Polaków, dla hierarchii wyznawanych przez nich wartości, dla systemu wartości chrześcijańskich, stawiających dobro, miłość i przebaczenie wśród najważniejszych cnót.
Cóż mogło wyjść pozytywnego z debaty dwóch takich ludzi?

Kto wygrał? Moim zdaniem Jarosław Kaczyński. Kolejny polityk, tym razem tak doświadczony jak Aleksander Kwaśniewski, nie docenił brutalności premiera i jego całkowitego braku poszanowania dla prawdy, dla faktów, dla reguł cywilizowanej debaty, dla bliźniego.
Poza tym wypadł nadzwyczaj dobrze, bo zachował spokój (inna sprawa, że Kwaśniewski nie potrafił go sprowokować), celniej dobierał argumenty, potrafił zagrać na uczuciach elektoratu swojego ugrupowania.
W rezultacie, wyborcy PiS-u, po debacie, wyjdą wzmocnieni w przekonaniu, że dobrze robią, oddając głosy na Kaczyńskiego.
A Kwaśniewski? Wątpię, by przekonał choćby jednego niezdecydowanego. Nie tylko, by głosował na SLD, ale i co do tego, że PiS pod wodzą JK nie jest partią jak każda inna, tylko, ze zwiastuje nawrót bolszewizmu.

Było to starcie przedstawicieli dwóch korporacji, a nie dwóch polityków, animowanych dobrem Polaków. Pan premier po raz kolejny wykazał, że nie potrafi poprawnie wymówić nazwy kraju, którym rządzi, a pan b. prezydent – że jego kręgosłup moralny nadal pozostał zatrważająco miękki.

Co zapamiętam z dyskusji? Słowa dostojnego pana premiera: „niech pan się nie przedrzeźnia”.

niedziela, 30 września 2007

ROZMOWA NA KONIEC WRZEŚNIA


- „Taka jest piękna. Kolorowa, dostojna, dojrzała. Kto ma dom może zamknąć okna, odsłonić firankę, zaparzyć herbatę i wziąć książkę”.
- „Nie ma w niej nic pięknego, to pozorne piękno to podstęp śmierci, jej oszustwo, chwilowa ułuda”…
- „Nieprawda, uwielbiam ją”.
- „Ja jej nie znoszę”.
- „Ale za kilka miesięcy wszystko to się odrodzi”!

No właśnie: dlaczego one tak, a my nie?
I czy hinduiści właśnie jesienią spisali historię o reinkarnacji?
Jechałem z Południa na Północ. Wraz z kilometrami spadała temperatura i czerwieniały drzewa. Za Karpatami pokryły mnie liście. Zrobiło się smutno.

Jaka jest więc naprawdę jesień? Triumf śmierci, czy preludium odrodzenia?

czwartek, 27 września 2007

MY I ZIMBABWE

Pan premier razem z Panią minister S. Z. (podobno po wyborach zostanie sekretarką w biurze prezydenta) odnieśli kolejny sukces na arenie międzynarodowej.
OBWE zamierza przysłać obserwatorów na październikowe wybory. Jak do kraju Trzeciego Świata o podejrzanej konduicie.
I słusznie: nasza nadzieja w tym, że zagranica zechce nam pomóc, jak wtedy, kiedy trzeba było obalić komunizm i przywrócić demokrację.
Sympatia, jaką - dzięki Panu premierowi, Panu prezydentowi i Pani Minister Spraw Zagranicznych - cieszy się Polska na arenie międzynarodowej, da się tylko porównać z sympatią, jaka otacza Zimbabwe Roberta Mugabe, jeszcze kilkanaście lat temu oaza spokoju i względnego dobrobytu w Afryce.
Ale wszelkie doniesienia o katastrofie w postrzeganiu Polski pan premier zbywa: "to nieprawda. Wszystko dlatego, że nie zweryfikowaliśmy elit po 1989 r.".

Cóż - każdy okupant rozpoczyna od niszczenia elit okupowanego kraju: bez nich kontrola nad podbitym narodem jest dziecinnie prosta...