Uwierzyłem prezydentowi Polski. W niedzielę, wyrwany z ferworu „pracy domowej”, pobiegłem do studia i ostro skrytykowałem Rosjan, którzy na terytorium Gruzji, bez dania racji, ostrzelali kolumnę samochodową z dwoma prezydentami suwerennych państw.
W przyszłości będę ostrożniejszy, obiecuję. Zwłaszcza, gdy takie rewelacje będą pochodzić z ust Lecha Kaczyńskiego lub Michała Kamińskiego. Ponieważ rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej.
Tak mianowicie, że dwaj prezydenci: Lech Kaczyński i Micheil Saakaszwili (przypominam, ten, który dał rozkaz do artyleryjskiego ataku na cywilne miasto Cchinwali), postanowili pojechać po ciemku do Osetii Południowej.
Zjawili się na posterunku granicznym (leżącym już poza granicami administracyjnymi Osetii Pd.) i chcieli jechać dalej. Od osetyjskiej straży granicznej dostali odmowę, ale kilka samochodów z kolumny, mimo wszystko, usiłowało sforsować posterunek. Wtedy załoga posterunku oddała strzały ostrzegawcze do góry, widać to na filmie.
Dziennikarze, naoczni świadkowie (z uśmieszkami kazano busikowi z reporterami podjechać pod samą barierę) opisali, że jeden z ochroniarzy Saakaszwilego oddał serię strzałów na wysokość człowieka w kierunku posterunku. Po chwili kolumna zawróciła. Po drodze obaj prezydenci wpadli jeszcze do zupełnie innego obozu dla uchodźców, golnęli sobie z jego mieszkańcami po stakańczyku słodkiego wina, złożyli oświadczenie dla prasy (busik się zgubił, więc spóźnieni dziennikarze obozu w ogóle nie mieli okazji zobaczyć) i wrócili w świetnych humorach do Tbilisi.
Do incydentu doszło – powtarzam – na terytorium Osetii Pd., już po przekroczeniu jej granicy administracyjnej. Gwoli ścisłości: w świetle prawa międzynarodowego Osetia Pd. nadal jest częścią Gruzji, a jej „niepodległość” jest nielegalna. Ale uznane międzynarodowo porozumienie Sarkozy - Miedwiediew odsyła określenie ostatecznego statusu tej gruzińskiej prowincji do międzynarodowej konferencji z udziałem zainteresowanych stron.
Wschodnia część Osetii Pd., ta, do której usiłowali się w niedzielę przedostać prezydenci Saakaszwili i Kaczyński, przed sierpniowym konfliktem znajdowała się pod wojskową kontrolą Gruzji, ponieważ w tej części Osetii znajdowały się wioski gruzińskie. Dodam, z absolutnym potępieniem, że wioski te zostały przez Osetyjczyków „wyczyszczone” z Gruzinów.
Porozumienie Sarkozy-Miedwiediew przewidywało wycofanie wojsk rosyjskich do pozycji sprzed 8 sierpnia i pod tym względem prezydenci Saakaszwili i Kaczyński mają rację, że Rosja nie wywiązała się w pełni ze zobowiązań. Reszta Europy i świata chwilowo pogodziła się z tym. UE wznowiła nawet dialog z Rosją w sprawie nowego porozumienia o partnerstwie i współpracy: główni liderzy Zachodu obiecali „nowym” z UE, zwłaszcza politykom Polski, Litwy i pozostałych państw bałtyckich, że będą kwestię wąwozu Chodori i wschodniej części Osetii Pd. podnosić tak często, jak tylko się da. Może od pogromcy Gruzinów uda się coś wytargować…
Ale protagoniści niedzielnego incydentu granicznego chcą wszystko i od razu. Dlatego uciekli się do dyplomatycznego chuligaństwa. Chcieli dać Rosji „nauczkę”, postawić ją w złym świetle wobec społeczności międzynarodowej, a zrobili z siebie błaznów.
Obecnie p. prezydent Kaczyński mówi o „silnym stronnictwie prorosyjskim” wśród polskich polityków i dziennikarzy.
No fakt, że gdy o sprawie wypowiada się Oleksy czy Napieralski, pewne wątpliwości mogą się pojawić.
Ale, obiektywnie, nikt nie dał Rosji w rękę takiego atutu propagandowego, jak prezydenci Saakaszwili i Kaczyński. Rosyjska teza o szczeniackiej prowokacji daje się, niestety, obronić.
Ale to już taka tradycja naszego prezydenta i jego brata: im bardziej chcą putinowskiej Rosji zaszkodzić tym bardziej jej pomagają…
Foto za: www.daylife.com
poniedziałek, 24 listopada 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)