sobota, 17 października 2009

ODŚNIEŻANIE


Śnieg przykrył sporo ważnych rzeczy, jakie wydarzyły się w ub. tygodniu. W Moskwie ze swoją pierwszą wizytą przebywała p. Hillary Clinton. Szczerze mówiąc nie potrafię ocenić tej wizyty, ani tego sekretarza stanu. Po wyjeździe, media rosyjskie były w euforii: „Wielkie zbliżenie” – grzmiały tytuły, a korytarzach kremla panowała radość, że Ameryka przystała na wszystkie zachcianki Putina, nie żądając niczego w zamian. Nowy „START” został już de facto uzgodniony, ale Moskwa będzie trzymać go jako bron przetargową aż do podpisu, który nastąpi prawdopodobnie 5 grudnia, w dzień wygaśnięcia „STARTU I”. W kwestii sankcji wobec Iranu Pani Hillary z godnością przyjęła prztyczka w nos od Ławrowa, który jasno powiedział „nie”; w kwestii Tarczy gładko zgodziła się na wszystko: inspekcje, wykorzystanie postsowieckich radarów itp.
Czy „Ameryka nigdy o was nie zapomni” – wypowiedziane do grupy dysydentów, zrekompensuje tę kapitulację? Czy kilka zdań w „Echu Moskwy” na temat obaw o prawa człowieka w Rosji podtrzyma nadzieję, że USA nadal będą wyznaczać standardy demokratyczne?

Inne ważne wydarzenie to wizyta Putina w Chinach. Wartość wycyganionych przezeń pożyczek pod zastaw gazu (w ślad za tymi, jakie wycyganił już w lutym, podczas wizyty Hu Jintao w Moskwie), nie ma oczywiście większego znaczenia, bo Rosja jest beczką bez dna, ale fakt, że Chiny i Rosja nie zdecydowały się na porzucenie dolara we wzajemnych rozliczeniach jest nie do przecenienia. Zanosiło się na to bardzo silnie, a ponieważ do antydolarowego „spisku” dołączyła Francja, cała Ameryka Łacińska, a ostatnio planujące wprowadzenie wspólnej monety państwa Zatoki Perskiej, mogło to oznaczać tak wielkie perturbacje na rynkach międzynarodowych, że mogło się to odbić na każdym z nas w sposób bardzo niemiły (począwszy od możliwej katastrofy w dostawach nośników energii!). Wydaje się jednak, że Chińczycy okazali się znacznie mniej antyamerykańscy i znacznie bardziej pragmatyczni niż inni „spiskowcy” i jak na razie dolar, WTO, Doha Round itp., pozostają niezagrożone.

No i w sobotę, rozpoczęła się ofensywa armii pakistańskiej na Południowy Waziristan. Kto sądzi, że to lokalne wydarzenie z zapomnianych krańców świata, nie zrozumiał, co się od kilkunastu lat dzieje na świecie. Ja osobiście odliczam erę starcia cywilizacji id 1995 roku, od serii zamachów, dokonanych przez ekstremistów islamskich w Paryżu i innych miastach Francji. Oczywiście, początek należy lokować w r. 1979, kiedy z wygnania wrócił do Iranu wielki teoretyk wojny z szatańskim Zachodem, ajatollah Chomeini, ale pierwsze, na wielką skalę wcielenie w życie jego idei definitywnej rozprawy islamu z resztą świata miało miejsce 16 lat później (i nie należy wliczać w to zamachów organizowanych przez Arafata i jego współpracowników; to inna para kaloszy). Matecznikiem terroru islamskiego jest właśnie Południowy Waziristan, skrajna część Południowo-Zachodniej Prowincji Granicznej, a więc terenów pakistańskich, położonych wzdłuż granicy z Afganistanem, pozostająca poza wszelką kontrolą Islamabadu.
Ofensywa w Dolinie rzeki Swat powiodła się (choć z aktami odwetu będziemy mieć do czynienia jeszcze czas jakiś), teraz Asif Ali Zardari wziął się za to, czego żaden inny prezydent przed nim nie chciał zrobić: skierować czołgi, samoloty, rakiety przeciwko najbardziej pobożnym spośród pobożnego społeczeństwa muzułmańskiego Pakistanu. To decyzja, którą można porównać z rzuceniem przez Ariela Sharona Cahalu przeciw kolonistom w Gazie, ale w Gazie nie zginął żaden Izraelczyk, to trup słać się będzie gęsto. W Waziristanie prawdopodobnie ukrywają się Osama bin Laden, Ajman al-Zawahiri, Hakimullah Mmehsud i inni, najbardziej poszukiwani terroryści islamscy. Przeciwko nim ruszyła ofensywa, w kraju, w którego parlamencie zasiadają niemal wyłącznie partie o orientacji religijnej. Ewentualny sukces tej ofensywy będzie miał ogromny koszt polityczny dla wszystkich partii Pakistanu i dla samego Zardariego, któremu nie wróżyłbym długiego żywota. Ale sukces ten może być punktem zwrotnym w stosunkach między Zachodem a światem islamu, ba, punktem zwrotnym w stosunkach islamu ze współczesnym światem, którego nie chce zaakceptować.

czwartek, 15 października 2009

POLAK ZAWINIŁ HOLENDRA POWIESILI


Po wczorajszym spektaklu naszło mnie straszliwe podejrzenie: A może to wcale nie była wina Beenhakkera? Może to polscy piłkarze są do bani?