Co to jest to coś, co pozostaje, kiedy nas już nie ma?
Dziesiątki ludzi, tysiące słów, miliony myśli… Przyjaźń, miłość, czułość silniejsza niż jeszcze wczoraj…
To tylko duch, to tylko bioprądy, minimalne ładunki energii, zmieniającej kierunek dziesiątki, setki razy na sekundę, gdzieś tam, w neuroprzestrzeni: kto to wszystko pojmie?
Czyżby ta energia, to zjawisko fizyczne – żyło? Czyżby to właśnie było życie? Czyżby to było życie predestynowane do wieczności?
Czy warto szarpać się kilkadziesiąt lat, warto być przyzwoitym? Warto się narażać, ryzykować, dawać pognębiać? Warto się z pasją uczyć, a potem z równą pasją uczyć innych, o tę garstkę bioprądów z ludzkiej pamięci? Warto mieć ideały, warto ideałom służyć, służyć ojczyźnie, służyć ludziom, by pozostały po nas drobne, rozproszone cząsteczki energii i trochę śladu tuszu na kartkach jednej czy drugiej książki?
Czyżby Pan Bóg szykował raj nie dla naszych ciał, ale dla specyficznie uformowanej siatki bioprądów: gdzie się zamyka, gdzie się otwiera… Czyżby potrafił odjąć z owej mikroenergii to, w co nas wyposażył przy poczęciu, a resztę osądzać podług zasług?
Jakich zasług: podług ilości wylanych po odejściu łez? Po ilości oczu, które je wylewają? Po łez jakości? Po jakości, po człowieczeństwie właścicieli oczy, które łzy wylewają? Czy piękne drzewo, które upada na pustyni, mniejszą posiada wartość od pięknego drzewa w pałacowym szpalerze?
Subskrybuj:
Posty (Atom)