Jakoś mało optymistycznie patrzę w przyszłość. Co tu ukrywać: boję się.
Może jeszcze tym razem Izrael wygra w naszym imieniu wojnę z islamskim terroryzmem; ale czy uda mu się to również w kolejnym konflikcie? Kiedy Barack Obama nawiąże dialog z Hamasem, zorganizuje konferencję, by wynagrodzić Hamas za śmierć setek niewinnych ludzi uznaniem politycznym i własnym państwem, jak Europa zrobiła to z Arafatem w Madrycie i Oslo?
Może jeszcze tym razem uda się zażegnać kryzys energetyczny, ale czy przy następnym kryzysie cena za odkręcenie kurków będzie równie niska? Zwłaszcza, że póki tchnienia w piersiach, Putin nie przestanie próbować oderwać od Ukrainy jej wschodniej części, która – sam to powiedział - "do Ukrainy nie przynależy"?…
Ale nie nadchodzące kryzysy przerażają mnie najbardziej. Napełnia mnie trwogą, wzbudza mą panikę wszechobecna Nadzieja, z nieprawego łoża córka Niewiedzy…
Nadzieja, pogański bożek starej i nowej Europy, odklepującej swoje credo: „O Pani, to niemożliwe, by okręt szedł na zagładę, przecież orkiestra wciąż gra”!
Subskrybuj:
Posty (Atom)