piątek, 23 listopada 2007

EXPOSÉ


Psiakość!
Gdyby jakiś zły los zesłał na Polaków takie nieszczęście, że to ja bym został premierem, to sporo z tego, co powiedział Donald Tusk znalazłoby się również w moim exposé. No, z pewnością byłoby krótsze.
Pewnie podywagowałbym więcej o kulturze we wszystkich jej przejawach, o sztuce, jako narodowym spoiwie… Pewnie nie byłbym tak litościwy dla rolnictwa, choć gdybym miał takiego samego koalicjanta, to może właśnie tak był sformułował moje uwagi…
Zapowiedziałbym bardziej zdecydowaną walką z przestępczością…
Znacznie większy nacisk położyłbym na usytuowanie Polski w świecie, na globalne procesy, które nas z bliska dotyczą, a o których nie mamy pojęcia… Wśród priorytetów umieściłbym ratowanie wizerunku Polski w świecie po katastrofie z okresu rządów braci Kaczyńskich (nie całkiem, jak wiadomo, przeminął). Wskazałbym na ogromne korzyści, jakie mogłyby płynąć dla polskiej gospodarki z drastycznej intensyfikacji kontaktów politycznych i gospodarczych z krajami azjatyckimi i południowoamerykańskimi, w wyszukiwaniu nisz rynkowych dla polskich towarów na wszystkich kontynentach, bo tym właśnie zajmują się dziś największe przedsiębiorstwa świata. Wspomniałbym obszerniej o naszych misjach wojskowych za granicą...
Ale o gospodarce mówiłbym prawie to samo, o zaufaniu dla obywateli też… O konieczności szybkiego przejścia na euro (pod drastyczną kontrolą policyjną cen przynajmniej przez pierwsze trzy lata).
Jakby mi z ust wyjął Tusk słowa o konieczności stworzenia warunków dla przedsiębiorczości Polaków, o sojuszu między sektorami publicznym i prywatnym jako o kluczu dla powodzenia gospodarczego…
I teraz zwracam się do Państwa z całkiem poważnym pytaniem: czy jeśli exposé Tuska mi się podobało, to czy staję się już dziennikarzem reżimowym? Czyli czymś, czego zawsze chciałem uniknąć?
Ja wiem, od pomysłu do przemysłu droga daleka. Na razie to są tylko słowa, a „po rezultatach ich poznacie”… Ale jako ktoś, kto słowami zarabia na życie, muszę szczerze powiedzieć, że słowa Tuska mi się podobały… Zobaczymy, czy spodobają mi się równiez czyny...
I, na koniec, zasłyszane dziś w studio: „Wiecie, kto poinformował Tuska o bombie w jego gabinecie? – Dziadek!”
Foto: Tomasz Wierzejski, Fotonova

wtorek, 20 listopada 2007

ZACZADZENI


Pierwszą decyzją rządu Tuska o charakterze międzynarodowym było wysłanie 350 polskich żołnierzy do Czadu.

To jedno z najcieplejszych miejsc na świecie, w samym sercu Afryki, kraj trzykrotnie większy od Polski, zamieszkany przez 10 milionów mieszkańców, a dokłądniej przez 9 większych plemion i kilkadziesiąt pomniejszych, mówiących ponad stoma językami! Na szczęście oficjalnym jest francuski (na równi z arabskim, a na południu z językiem Sara); kto nie jest analfabetą, mówi i pisze po francusku i arabsku.
Największą grupą narodowościową jest ludność Sara – ok. 30%, drugą – Arabowie – ok.13%. Pustynna Północ kraju jest zdecydowanie islamska (połowa ludności Czadu to muzułmanie); południe – chrześcijańskie (35%) i animistyczne.
80% ludzi żyje z rolnictwa, ale uwaga: Czad ma duże zasoby ropy naftowej (co najmniej 1 miliard baryłek) i w najbliższych latach przeżywać będzie boom gospodarczy; jeszcze do końca nie wiadomo, czy za sprawą Zachodu (głównie Francji) czy coraz potężniej obecnych na tym kontynencie Chin.
Kraj był częścią afrykańskich posiadłości francuskich do r. 1960, od uzyskania niepodległości, z większym lub mniejszym nasileniem toczą się tam wojny domowe. Ostatnio konflikty nabierają charakteru międzynarodowego, głównie za sprawą przylegającego do Czadu zachodniosudańskiego regionu Darfur. Były też zbrojne nieporozumienia z Libią.

Jak oświadczył wczoraj na konferencji prasowej minister Obrony Narodowej Bogdan Klich, fakt, że nasi żołnierze jadą do Czadu, jest wyrazem troski o to, by UE osiągnęła sukces”.
Chwalebne.
Ale skoro jednym z narodowych sportów Polaków jest wyliczanie, jakie korzyści mieliśmy osiągnąć i nie osiągnęliśmy w Iraku, może spróbujmy tez zastanowić się, jakie korzyści odniesiemy z obecności w Czadzie?
Czad to niemal wyłącznie wewnętrzna kwestia Francji. Nasze związki wojskowe z Francją są dość luźne. Może byśmy więc poprosili francuskiego ministra Herve’go Morina, żeby dostarczył Polakom nie tylko opieki logistycznej nad naszymi żołnierzami, ale również, by zechciał wycofać swoje weto dla wstąpienia Gruzji do NATO, które – jak się wyraził – „może niepotrzebnie zirytować Rosję”.