sobota, 1 listopada 2008

BARIERA

Zaskakujące, jak Państwo odebrali mój tekst o starości, o nieprzystawaniu do współczesnego świata...
Pan Jas ma rację: pojedyncze oszołomy, takie jak wymienieni w jego liście gentlemani, miast siedzieć po szynkach i zamtuzach, gdzie ich miejsce, sprowadzają nieszczęścia na całe narody.
Ale to, wbrew samousprawiedliwiającej tezie P. Jas'a, nie świadczy źle o wspomnianych, chorych umysłowo jednostkach, ale o całych narodach.
I słabe to pocieszenie, że narody bardziej rozwinięte cywilizacyjnie od naszego, wpadły, całkiem niedawno nawet, w podobną pułapkę... Świeże przykłady oszałamiającego (!) sukcesu Tymińskiego, Rydzyka i Kaczyńskich, świadczą źle o nas samych...
Ale to na marginesie...

Zawsze wierzyłem, że narzekania na "dzisiejszą młodzież" nie mają sensu, że, niezależnie od zwrotów historii, nastrojów społecznych, kontekstu religijnego czy ekonomicznego, elity, wykształcona i mądra mniejszość, zdołają przenieść zdrowego ducha narodu przez katarakty, przez pokolenia...
Moja pewność została zachwiana. Nie wiem, czy to wina mediów, czy bylejakości szkół, ale mam wrażenie, że ludzie, którzy powinni stanowić dzisiejsze elity są zagubieni, zdezorientowani, pozbawieni moralnej busoli.
Miało ją nawet uwikłane w komunistyczne obrzydlistwo pokolenie naszych ojców...
A pokolenie naszych dzieci nie.
Autorytety Jana Pawła czy prof. Bartoszewskiego to często listki figowe; zasłaniają ich królewską nagość, a nie przekładają się na życie i na pracę.

W gruncie rzeczy chodzi o wyznaczenie sobie w życiu nieprzekraczalnej bariery moralnej.
Bariery moralne naszego pokolenia? Gdzieś jeszcze można je odszukać; przemawia za nami Okrągły Stół, obalony komunizm, budowa Nowej Polski na całkiem solidnych, zważywszy okoliczności, fundamentach.
Barier moralnych (i - zwłaszcza - intelektualnych) pokolenia naszych dzieci - doszukać się nie potrafię...

czwartek, 30 października 2008

DZIĘKUJĘ, PROFESORZE

Drogi Profesorze!
Gratulacje z powodu jubileuszu!
Ho, ho, imponujący wiek, naprawdę okrągłe urodziny!
Pamiętam jeszcze Pański karcący wzrok, kiedy nie mogłem powstrzymać się na studiach od jakichś szczeniackich wygłupów… Pamiętam egzaminy u Pana; żadnej taryfy ulgowej… Dzisiaj ja mam tyle lat, co Pan wtedy, trzydzieści kilka lat temu…
Dzisiaj dzwoni Pan do mnie, by komplementować mnie za moją pracę. Bardzo Pan łaskaw, to dla mnie wielka przyjemność!
Tym większa, że ani moi przełożeni, ani moi młodsi koledzy nie podzielają Pańskiej pochlebnej opinii o tym, co robię… To przykre, przecież tak się staram…
Nie, żebym się żalił: jest we mnie wewnętrzne przekonanie o sensowności mojej pracy, nie dam się zawrócić z drogi, ulec gustom publiczki czy merkantylizmowi…
Wie Pan, właśnie zrozumiałem, że to, co robię, robie dla Pana. Może nie dla Pana, ale „pod” Pana… Robię tak, jakby Pan tego ode mnie oczekiwał… I Pańskie komplementy są dla mnie jak piątka na egzaminie.
Jak do tego doszło!? Przecież wtedy, na studiach, wszystko nas dzieliło: ja byłem w rzędzie uciśnionych, Pan uciskających, Pan ostentacyjnie popisywał się swoją wiedzą, ja wierzyłem, że czystość uczuć jest ważniejsza… Pan był w partii, ja po zajęciach drukowałem zakazane książki…
Jak to było? Byliśmy po przeciwnych stronach barykady, a ja nie widziałem w Panu wroga?… Mimo wszystkich różnic wzbudzał Pan we mnie szacunek… Podskórnie czułem, że to, czego mnie Pan uczy to coś ważnego… Uczył mnie Pan dyscypliny; to zrozumiałe, uczył mnie Pan warsztatu; to też zrozumiałe…
Ale wie Pan, dopiero niedawno zrozumiałem, że Pan, członek pogardzanej przeze mnie partii, że Pan uczuł mnie… patriotyzmu!
Dziękuję, profesorze.