wtorek, 7 lipca 2009

SZKODA

Ja o Michaelu Jacksonie.
Piszę, bo mam nieczyste sumienie: wyrzucam sobie, że pogardliwie odnosiłem się do Niemena, do jego dziwnego akcentu, do prostackich tekstów jego pierwszych przebojów; dziś wiem, że był prawdziwym artystą, całe życie poszukującym, nigdy nie zaspokojonym, nigdy nie osiadłym na żadnych laurach, nie hołdującym cielcowi złotemu polskiemu… „Liczy się tylko wysoka, wyrafinowana kultura, wszystko co jest „pop”, „folk”, czy po prostu radosną twórczością zdolnych amatorów, nie zasługuje na moją uwagę” – myślałem w duchu, a w przekonaniu tym utwierdzali mnie profesorowie mojej uczelni artystycznej.
To prawda, zachowanie „wysokiej kultury”, przeniesienie jej wartości przez ciężkie czasy, w których liczą się tylko gusta motłochu i przemysł je zaspokajający, to święty obowiązek człowieka kultury. Ale też niektóre fenomeny kultury masowej powinny dawać do myślenia, choćby ze względów socjologicznych.
Tak powszechne zainteresowanie zmarłym dziwakiem z Neverlandu, bez wątpienia zmusza do myślenia. Od czasów śmierci – z góry przepraszam za porównanie, ale samo się narzuca – papieża Jana Pawła II, rozpacz po czyjejś śmierci nie była tak szeroka i szczera. A przecież za życia, a nawet i po śmierci, o Jacksonie napisano wszystkie możliwe obrzydliwości; gdyby 10% stawianych mu oskarżeń było prawdziwe, od podstępnego wyłudzenia praw autorskich Beatlesów po pedofilię, zasługiwałby na pełne pogardy potępienie. Tymczasem zamiast potępienia jest uwielbienie.
Nie jestem krytykiem muzyki pop, ale oczywiście mam na temat twórczości Jacksona swoje zdanie: do niedawna sądziłem, że to ludzka wydmuszka o głosie kastrata, w którą swój geniusz wlali tacy artyści jak John Landis, reżyser jego najgłośniejszych „clipów” czy Quincy Jones, jeden z najwybitniejszych kompozytorów i aranżerów ostatnich dziesięcioleci.
Ale…
Ale po nagłej śmierci Jacksona jego wytwórnia opublikowała zdjęcia z próby koncertu, jaki miał się odbyć niebawem w Londynie. Dwie piosenki, dwie aranżacje, dwa balety. Jestem pod ich ogromnym wrażeniem. Sądzę, że byłyby przebojami większymi od „Thrillera”, „Bad”, czy „Beat it”. I sądzę, że były dziełami sztuki, wyznaczającymi nowe granice dla muzyki nieklasycznej. Oczywiście: i za nimi stoją zapewnie wybitni kompozytorzy, „tekściarze” i choreografowie. Ale z jakichś względów, ich talenty potrafił zogniskować w jedno dzieło tylko Jackson.
Dlatego mówię: szkoda. To mógłby być genialny koncert, niezapomniane przeżycie estetyczne dla tysięcy szczęściarzy, którzy obejrzeliby go na żywo i milionów słuchaczy. Ja mam takie przeżycie: debiut zespołu „Anawa” z Andrzejem Zauchą na „Famie” w Świnoujściu w 1973, kiedy to słowa Moczulskiego i muzyka Pawluśkiewicza połączyły się w niezapomnianą wartość… Dziś podobnych wrażeń mógłby dostarczyć ludziom nowy koncert Michaela Jacksona.
Szkoda zatem, że tak utalentowany człowiek jak Michael Jackson zmarł zanim zdążył wyśpiewać dzieło swojego życia.
Szkoda, że po zdyskontowaniu tego potencjalnego sukcesu nie zasiądzie już do przygotowywania następnego.
Sztuka poniosła stratę, kultura poniosła stratę, ludzkość poniosła stratę. Jakkolwiek zgrzytałyby te słowa takim pięknoduchom jak ja.