Miał być „pojedynek tytanów”, wyszła klucha.
Kilka uwag:
Szkoda, że Jarosław Kaczyński zdecydował się rozmawiać z b. prezydentem. Nadał mu politycznej aktualności, a Kwaśniewski powinien należeć do przeszłości. Jego zasługi dla Polski na arenie międzynarodowej są niepodważalne. Jego styl rządzenia – hmmm, cóż – PiS-owi zawdzięczamy, że został napiętnowany. Aż za mało skutecznie. Jego veto sprzed lat dla podatku liniowego – jednym z najcięższych, populistycznych występków przeciw dobrobytowi Polaków, jedną z przyczyn emigracji 2 milionów naszych rodaków.
Szkoda, że Kwaśniewski zdecydował się rozmawiać z Kaczyńskim: zrobił z politycznego chuligana pełnoprawnego polityka. Kaczyński jest zagrożeniem dla przyszłości Polski i Polaków. Nie tylko dla demokracji, dla niezależnego wymiaru sprawiedliwości, dla gospodarki („prywatyzacja jest be”); dla samego bytu narodowego (poprzez katastrofalną politykę międzynarodową w kontekście obrania sobie przez Rosję Polski na głównego wroga zewnętrznego i w kontekście gwałtownej ekspansji ekonomicznej i militarnej wielkich krajów azjatyckich). Ale jest także zagrożeniem dla moralności Polaków, dla hierarchii wyznawanych przez nich wartości, dla systemu wartości chrześcijańskich, stawiających dobro, miłość i przebaczenie wśród najważniejszych cnót.
Cóż mogło wyjść pozytywnego z debaty dwóch takich ludzi?
Kto wygrał? Moim zdaniem Jarosław Kaczyński. Kolejny polityk, tym razem tak doświadczony jak Aleksander Kwaśniewski, nie docenił brutalności premiera i jego całkowitego braku poszanowania dla prawdy, dla faktów, dla reguł cywilizowanej debaty, dla bliźniego.
Poza tym wypadł nadzwyczaj dobrze, bo zachował spokój (inna sprawa, że Kwaśniewski nie potrafił go sprowokować), celniej dobierał argumenty, potrafił zagrać na uczuciach elektoratu swojego ugrupowania.
W rezultacie, wyborcy PiS-u, po debacie, wyjdą wzmocnieni w przekonaniu, że dobrze robią, oddając głosy na Kaczyńskiego.
A Kwaśniewski? Wątpię, by przekonał choćby jednego niezdecydowanego. Nie tylko, by głosował na SLD, ale i co do tego, że PiS pod wodzą JK nie jest partią jak każda inna, tylko, ze zwiastuje nawrót bolszewizmu.
Było to starcie przedstawicieli dwóch korporacji, a nie dwóch polityków, animowanych dobrem Polaków. Pan premier po raz kolejny wykazał, że nie potrafi poprawnie wymówić nazwy kraju, którym rządzi, a pan b. prezydent – że jego kręgosłup moralny nadal pozostał zatrważająco miękki.
Co zapamiętam z dyskusji? Słowa dostojnego pana premiera: „niech pan się nie przedrzeźnia”.