Na którymś piętrze prywatka. Muzyka. Wybuchy śmiechu. Dzwonią kieliszki. Radosne, głupawe wrzaski.
Z dryfującego kontynentu oderwała się góra lodowa. Krąży gdzieś tu w pobliżu, zaraz uderzy.
Urodziłem się w komunistycznej Polsce, od pierwszych momentów życia oddychałem jej powietrzem, chodziłem w jej rytmie. Sowieckie, komunistyczne zniewolenie było czymś normalnym, naturalnym; w końcu nie znałem niczego innego. Dyktatura ciemniaków jawiła się jako niewzruszona, wieczna. Śmiałem się, jak dzisiaj ci z mojej klatki schodowej. podkochiwałem w Małgosi P. i Róży B… Nie starczało fantazji, by wyobrazić sobie świat bez murów i kurtyn.
Przeklęci kochankowie wolności! Musieliście dać mi jej posmakować, przekonać się, jaka jest słodka?
Cholerne książki. Mają rację cenzorzy: szczęśliwi ci, którzy nie sczytują wirusa wolności z ich kart. Tego nie da się już wyleczyć, musisz z tym żyć. Kiedy raz zaznałeś wolności niewola będzie piekłem.
Wolności, która się za chwilę skończy. Nasz statek zatonie. Tłumy bezrozumnych istot znów będą wywalać ciała poetów z kamiennych grobowców na bruk. Zapłoną książki. Najpiękniejsze obrazy pocięte zostaną nożami. Fabryki drutu kolczastego będą robić kokosy. Już ustawiają się w kolejce kandydaci na stanowisko kata; klawisze nie muszą; ich zawsze było dosyć.
I nic się nie zmieni; dalej będą rodzić się takie jak ja dzieci, jak tygrysiątka w zoo: szczęśliwe, bo skąd mogą wiedzieć jak radosna może być wolność. Na tej klatce schodowej nadal słychać będzie śmiech…