wtorek, 20 października 2009

PODZWONNE

Jestem emerytowanym nauczycielem języka angielskiego. Wiedziałem, że będą kłopoty. Chciałem cię nauczyć poprawnie wymawiać słowo „through”, ale ty wolałeś „sru”. Zginąłem, przywalony ciężarem, jaki na mnie spuściłeś. Ze mną zginęło słowo „through”. Zostało, triumfujące „sru”.

niedziela, 18 października 2009

DZICY

Czy istnieją jeszcze dzisiaj „dzicy”? Tacy jak z książki Malinowskiego? Choć to politycznie niepoprawne sądzę, że tak. Wielu z nich zagnieździło się w rozwiniętych społeczeństwach Zachodu. Po czym ich poznać? Och, to nie trudne: po stosunku do mniejszości na przykład. Po stosunku do seksu: każdy i każda miała po pijaku dmuchanko na boku, żeby to jedno, ale nie ma istot bardziej świętoszkowatych w potępianiu podobnych „przygód” bliźniego… Po zamiłowaniu do publicznych egzekucji. Po obłudzie. Po lekturach: dla nich dzicy redaktorzy tworzą Fakt czy Superekspres. Po higienie osobistej. Po traktowaniu własności publicznej. Po traktowaniu bliźniego. Po tym, na kogo głosują…

sobota, 17 października 2009

ODŚNIEŻANIE


Śnieg przykrył sporo ważnych rzeczy, jakie wydarzyły się w ub. tygodniu. W Moskwie ze swoją pierwszą wizytą przebywała p. Hillary Clinton. Szczerze mówiąc nie potrafię ocenić tej wizyty, ani tego sekretarza stanu. Po wyjeździe, media rosyjskie były w euforii: „Wielkie zbliżenie” – grzmiały tytuły, a korytarzach kremla panowała radość, że Ameryka przystała na wszystkie zachcianki Putina, nie żądając niczego w zamian. Nowy „START” został już de facto uzgodniony, ale Moskwa będzie trzymać go jako bron przetargową aż do podpisu, który nastąpi prawdopodobnie 5 grudnia, w dzień wygaśnięcia „STARTU I”. W kwestii sankcji wobec Iranu Pani Hillary z godnością przyjęła prztyczka w nos od Ławrowa, który jasno powiedział „nie”; w kwestii Tarczy gładko zgodziła się na wszystko: inspekcje, wykorzystanie postsowieckich radarów itp.
Czy „Ameryka nigdy o was nie zapomni” – wypowiedziane do grupy dysydentów, zrekompensuje tę kapitulację? Czy kilka zdań w „Echu Moskwy” na temat obaw o prawa człowieka w Rosji podtrzyma nadzieję, że USA nadal będą wyznaczać standardy demokratyczne?

Inne ważne wydarzenie to wizyta Putina w Chinach. Wartość wycyganionych przezeń pożyczek pod zastaw gazu (w ślad za tymi, jakie wycyganił już w lutym, podczas wizyty Hu Jintao w Moskwie), nie ma oczywiście większego znaczenia, bo Rosja jest beczką bez dna, ale fakt, że Chiny i Rosja nie zdecydowały się na porzucenie dolara we wzajemnych rozliczeniach jest nie do przecenienia. Zanosiło się na to bardzo silnie, a ponieważ do antydolarowego „spisku” dołączyła Francja, cała Ameryka Łacińska, a ostatnio planujące wprowadzenie wspólnej monety państwa Zatoki Perskiej, mogło to oznaczać tak wielkie perturbacje na rynkach międzynarodowych, że mogło się to odbić na każdym z nas w sposób bardzo niemiły (począwszy od możliwej katastrofy w dostawach nośników energii!). Wydaje się jednak, że Chińczycy okazali się znacznie mniej antyamerykańscy i znacznie bardziej pragmatyczni niż inni „spiskowcy” i jak na razie dolar, WTO, Doha Round itp., pozostają niezagrożone.

No i w sobotę, rozpoczęła się ofensywa armii pakistańskiej na Południowy Waziristan. Kto sądzi, że to lokalne wydarzenie z zapomnianych krańców świata, nie zrozumiał, co się od kilkunastu lat dzieje na świecie. Ja osobiście odliczam erę starcia cywilizacji id 1995 roku, od serii zamachów, dokonanych przez ekstremistów islamskich w Paryżu i innych miastach Francji. Oczywiście, początek należy lokować w r. 1979, kiedy z wygnania wrócił do Iranu wielki teoretyk wojny z szatańskim Zachodem, ajatollah Chomeini, ale pierwsze, na wielką skalę wcielenie w życie jego idei definitywnej rozprawy islamu z resztą świata miało miejsce 16 lat później (i nie należy wliczać w to zamachów organizowanych przez Arafata i jego współpracowników; to inna para kaloszy). Matecznikiem terroru islamskiego jest właśnie Południowy Waziristan, skrajna część Południowo-Zachodniej Prowincji Granicznej, a więc terenów pakistańskich, położonych wzdłuż granicy z Afganistanem, pozostająca poza wszelką kontrolą Islamabadu.
Ofensywa w Dolinie rzeki Swat powiodła się (choć z aktami odwetu będziemy mieć do czynienia jeszcze czas jakiś), teraz Asif Ali Zardari wziął się za to, czego żaden inny prezydent przed nim nie chciał zrobić: skierować czołgi, samoloty, rakiety przeciwko najbardziej pobożnym spośród pobożnego społeczeństwa muzułmańskiego Pakistanu. To decyzja, którą można porównać z rzuceniem przez Ariela Sharona Cahalu przeciw kolonistom w Gazie, ale w Gazie nie zginął żaden Izraelczyk, to trup słać się będzie gęsto. W Waziristanie prawdopodobnie ukrywają się Osama bin Laden, Ajman al-Zawahiri, Hakimullah Mmehsud i inni, najbardziej poszukiwani terroryści islamscy. Przeciwko nim ruszyła ofensywa, w kraju, w którego parlamencie zasiadają niemal wyłącznie partie o orientacji religijnej. Ewentualny sukces tej ofensywy będzie miał ogromny koszt polityczny dla wszystkich partii Pakistanu i dla samego Zardariego, któremu nie wróżyłbym długiego żywota. Ale sukces ten może być punktem zwrotnym w stosunkach między Zachodem a światem islamu, ba, punktem zwrotnym w stosunkach islamu ze współczesnym światem, którego nie chce zaakceptować.

czwartek, 15 października 2009

POLAK ZAWINIŁ HOLENDRA POWIESILI


Po wczorajszym spektaklu naszło mnie straszliwe podejrzenie: A może to wcale nie była wina Beenhakkera? Może to polscy piłkarze są do bani?

środa, 7 października 2009

WSZYSTKIE BŁĘDY TUSKA

Donald Tusk przy ostatnim zamieszaniu popełnił sporo błędów, które mogą drogo kosztować i jego i resztę Polaków. Przez nie PiS może wrócić do władzy.


Błąd pierwszy: nie docenił Kamińskiego.


Błąd drugi: czas. Decyzje personalne, które podjął w środę powinien był podjąć w ubiegły czwartek:


Błąd trzeci: nie uwzględnił niszczycielskiej potęgi mediów.


Błąd czwarty: nieszczelność. Z korytarzy kancelarii premiera przedostają się do prasy informacje, ale nic nie zrobił, by temu zapobiec.


Błąd piąty: autarchia. Zamknął się „we własnym gronie”, nie słuchał analityków niezależnych.


Błąd szósty: socjalizm. Tusk wychował się w PRL-u i jak większość Polaków ma nieufny stosunek do przedsiębiorców. Osoby wymienione w raporcie Kamińskiego prowadzą legalną działalność gospodarcza. W wyniku afery Tusk usankcjonował iście bolszewickie przekonanie, że przedsiębiorca = przestępca.


Błąd siódmy: arytmetyka. Opinia publiczna za pewnik przyjęła, że likwidacja „dopłat”, musiałaby oznaczać stratę dla skarbu państwa. Istnieje pewien próg, powyżej którego zyski z hazardu okazują się zbyt mizerne i przedsiębiorcy zajmują się czymś innym. Hazard wróci do szarej lub czarnej strefy. Państwo na tym straci. Można przez podniesienie podatków zarżnąć kurę znoszącą złote jaja. To taka polska specjalność.



Pełna wersja artykułu wraz z prognozami na przyszłość w studioopinii.pl

poniedziałek, 28 września 2009

KOCHAJMY WYBRYKI

Tak wiele słów już powiedziano o aresztowaniu Romana Polańskiego, mądrych i głupich, a także podłych.
Tłuszcza zaryczała z rozkoszy: oto króla prowadzą na szafot!
Fui!

Gdyby sędzia Laurence J. Rittenband, niech się smaży w piekle, spełnił swoje knowania i wsadził Polańskiego na 30 lat do więzienia, po to tylko, by zrobić – jak wielu innych prokuratorów na całym świecie – karierę na skórze znanej postaci, więzień Polański nie nakręciłby:
Tess (1979)
Piratów (Pirates, 1986)
Frantica (1988)
Gorzkich godów (Bitter Moon, 1992)
Śmierci i dziewczyny (Death and the Maiden, 1994)
Dziewiątych wrót (The Ninth Gate, 1999)
Pianisty (The Pianist, 2002)
Olivera Twista (2005)
Każdy ma swoje kino (Chacun son cinéma, segment Cinéma érotique, 2007)

Nie napisałby scenariuszy do swoich filmów, nie zagrałby w:
W Chassé-croisé (1982)
Lucky’ego w Czekając na Godota, En attendant Godot (1989)
Kuryłowa w Powrocie do ZSRR, Back in the U.S.S.R. (1992)
Sadystycznego Inspektora w Czystej formalności Una Pura formalità, (1994)
W Śmiertelnym zmęczeniu, Grosse Fatigue, (1994)
W Hołdzie Alfredowi Lepetitowi (2000)
Papkina w Zemście (2002)
Detektywa Jacques’a w Godzinach szczytu 3 (2007)
Magnata filmowego w Cichym chaosie (2008)

Nie spotkałby się z tysiącami innych twórców, których zainspirował, studentów, dziennikarzy, widzów.

Matka durniów jest ciągle w ciąży.
Geniusze są wybrykami kochającej ludzkość natury.




PS. Niestety, trzeba było chwilowo zrezygnować z planowanego programu „Świat wg. Jacka".

piątek, 18 września 2009

BUCIORY I MUR

No tak...
Po licho nam wrogowie zewnętrzni; sami się pożremy. Nawet na tym forum, choć wcale nie musimy, wcale nie jest to obowiązkowe...

Pani Kaju Miła,
Nie potrafię jeszcze rozszyfrować polityki Baracka Obamy, wyrobić sobie na jej temat jednoznacznej opinii... Czytam różne komentarze amerykańskie... Niektóre nawet nie są irytująco amerykanocentryczcne, wiele z nich pała niekłamaną sympatią do Polski.
I gdyby nie tragiczny wypadek w kopalni - bardzo współczuję rodzinom ofiar, to naprawdę powinno nas przekonać do innych źródeł energii, jeśli trzeba wysyłać istoty ludzkie na niepotrzebną śmierć 1000 metrów i więcej pod ziemię - to byłbym część tych opinii w TVN24 przedstawił.

Jak razie nie mam Obamie wiele do zarzucenia.
Już kiedyś pisałem: stroszenie min przez naszego prezydenta, w duecie z Saakaszwilim, jakoś nie nastraszyło Putina, nie spowodowało zmiany jego poglądów, strategii i taktyki.
Chcemy świata bez wojen? Bez śmierci, cierpień, zniszczeń? To trzeba jednak jakąś próbę dogadania się z Rosją podjąć.
Przypominam sobie okres następujący po wizycie Willego Brandta w Warszawie - mur w mur od 1945, a potem jednak jakieś korzyści dla nas wszystkich. Harald Schmidt, Giscard, Kohl, Mitterrand, wyrywali jednak od Gierka, uzyskiwali jakieś ustępstwa, powodowali, że dysydenci wychodzili jednak z więzień. Dialog ze wstrętnym reżimem przynosił korzyści...
Skoro więc pisowsko-globalna teoria muru w mur nie dało rezultatów, trzeba spróbować innej. I Obama próbuje.
Czy wierzę w zmianę Rosji pod wpływem działań Obamy?
Nie.
Ale cieszę się, że próbuje.
Z dwoma zastrzeżeniami:
Jeden z amerykańskich komentatorów napisał: „Obama obiecywał przemienić dawnych wrogów w przyjaciół, a tymczasem pracuje nad tym, by dawnych przyjaciół przemienić we wrogów”. Na buciory w polityce zagranicznej nie ma miejsca, przekonał nas - mam nadzieję - okres rządów duetu Lech Kaczyński - Anna Fotyga. Mam nadzieję, że i Obama nie będzie się poruszał po Europie Wschodniej w podobnych buciorach.
Drugie zastrzeżenie, tym razem komentatorki z Times'a. Co będzie, jeśli Obama odniesie sukces? Niewiele, może ocieplenie z Rosją, współpracę w kilku kwestiach, które Rosja obecnie wetuje w ONZ-ie. Co będzie, jeśli Obama poniesie porażkę? Gorzej, Rosja przekona się, że jest on miękki i że awanturnictwo i twardość popłacają.

sobota, 12 września 2009

ZBRODNIA I PIĘKNO

Wytężam pamięć, ale nie przypominam sobie żadnej wielkiej, pięknej cywilnej budowli w historii świata, która nie byłaby owocem łupieży, oszustwa, a czasem zbrodni, przemocy i cierpień. Zamki, pałace – są jednocześnie dumą ludzkości i celem pielgrzymek spragnionych piękna istot.
Piękno okupuje więc zbrodnie?
Relatywizuje je ?

wtorek, 8 września 2009

BOLESNA

Kiedy cztery lata temu, po ćwierćwieczu, wracałem do mojej pierwszej ojczyzny, niewiele o niej wiedziałem. Wydawało mi się, że ją znam na wylot, ale to były moje wyobrażenia o ojczyźnie, które znałem, nie ją.
Zacząłem się jej uczyć, choć nie chciałem się przyznać, do mojej grubiańskiej pomyłki: konfuzji wyobrażeń i rzeczywistości.
Dzisiaj nadal noszę w sercu moje wyobrażenia o Polsce, gdzieś obok wierszy Słowackiego i Norwida, gdzieś obok muzyki Chopina i Karłowicza.
Ale dzisiaj – sądzę – nauczyłem się, trochę, prawdziwej Polski. To bolesna wiedza. Każde nowe odkrycie, jest jak ostrze, zacinające brzegi serca.
Chyba lepiej było żyć z wyobrażeniami, niż z wiedzą.
Chyba wybuduję wieżę. Możliwie wysoką, by rzeczywistość docierała na szczyt wytłumiona. Oddam się rozkoszy obcowania z nierzeczywistością, licząc na kolejne orgazmy. Zobaczymy, czy wyimaginowana dziewica okaże się sprawniejszą kochanką od dziwki.

poniedziałek, 31 sierpnia 2009

Nie potrafię określić, jakimi pobudkami kierował się Putin, ale jego "list do Polaków" to gest dobrej woli, który należy docenić.
Ja doceniam i mam dla Putina odrobinę więcej szacunku. "List do Polaków" przeczytali także Rosjanie, rosyjska prasa szeroko go komentowała, a więc będzie podlegać ocenie Rosjan, a to oznacza, że poziom sympatii dla Putina w rosyjskim społeczeństwie spadnie.
Nie został Polakiem, nie powtórzył naszego podręcznika do historii - trzeba to zrozumieć.
Ze słów Putina może wyniknąć coś pozytywnego dla stosunków polsko-rosyjskich.
Jeśli nie wyniknie, będzie to wina Polaków, bo nadzwyczaj sprytnie, Władimir Władimirowicz przerzucił piłeczkę na nasze pole.
Będziemy umieli ją rozegrać?

czwartek, 27 sierpnia 2009

TERAZ ROSJA

Za niewiele godzin premier Federacji Rosyjskiej Władimir Putin będzie w Polsce. Na Westerplatte weźmie udział w uroczystych obchodach 70 rocznicy wybuchu II Wojny Światowej.
Dla Putina będzie to podróż niełatwa. Pal licho Putina. Dla Polaków będzie to też niełatwa wizyta. Kilka uwag:

* Putin traci cierpliwość, najcenniejszą cechę polityka. Ostatnia eskalacja agresji w polityce międzynarodowej Federacji Rosyjskiej dowodzi, że uznał, że ma mało czasu. Za oznakę postępującego szaleństwa można uznać jego wizytę w Czeczenii, by złożyć wieniec na grobie mordercy Achmeda Kadrowa (miał wielu Rosjan na sumieniu, nim przeszedł na ich stronę) u boku mordercy Razmana Kadrowa, syna Ahmada. Przyjął na Kremlu gangstera, herszta bandy przemytników i agenta KGB Edwarda Kokojtego, „prezydenta” Osetii Południowej i wygłosił godne szaleńca przemówienie, atakujące Stany Zjednoczone. Zabronił wysłać do Kijowa okolicznościowego telegramu gratulacyjnego z okazji rocznicy niepodległości Ukrainy. Putin traci nie tylko cierpliwość, traci poczucie rzeczywistości.

*Polscy politycy podejrzewają, lecz nie mają jeszcze pewności, że Rosja Putina staje się znów biegunem zła. Ponad wszelką wątpliwość Putin wybrał drogę kontynuacji: jego Federacja Rosyjska jest w całej rozciągłości kontynuatorką Związku Radzieckiego. ZSRR staje się dla Rosji Putina wzorem i ideałem. Reszta świata tego jeszcze nie wie. Jeszcze podejrzewa, że Rosja może stać się „normalnym”, przewidywalnym członkiem wspólnoty międzynarodowej, odpowiedzialnym graczem globalnym.

*Putin ma wszystkie dane, by przypuszczać, że w Polsce ktoś głośno podkreśli, że skoro Rosja jest spadkobiercą ZSRR, to on jest spadkobiercą Stalina, a Ławrow spadkobiercą Mołotowa, sygnatariusza osławionego paktu z Ribbentropem.

*Dlaczego mimo podobnego zagrożenia Putin przyjeżdża do Polski? To oczywiste: będzie 20 premierów, a to przykuje uwagę światowych mediów. Jego nieobecność byłaby bardzo elokwentna. Dla negacjonistów nie ma miejsca w zachodniej cywilizacji.

*Putin nic istotnego w Polsce nie powie, zwłaszcza nie trzeba się obawiać, że wygłosi przemówienie negujące sojusz ZSRR z Hitlerem. Nie powtórzy tez, których robi się pełno w kontrolowanych przez Putina mediach rosyjskich. Gdyby na Westerplatte wyłamał się z chóru - byłoby to z pewnością odnotowane i zachodnie rządy, które dzisiaj mają jeszcze wątpliwości, co do jego przejścia „na ciemną stronę mocy”; miałyby w ręku decydujący dowód.

*To samo niebezpieczeństwo dotyczy jednak Polski: gdyby najgłupiej w świecie wykonała choćby najmniejszy, nieprzyjazny gest wobec Putina, pospieszyła się np. napiętnować Rosję, jako spadkobiercę ZSRR, wspólnego z Hitlerem agresora z r. 1939, ściągnęłaby na siebie potępienie świata.

*Nie zmienia to faktu, że w polskim interesie leży, by świat możliwie szybko stracił złudzenia co do Rosji. Jednakże nigdzie nie jest napisane, że to właśnie Polacy muszą brać na siebie ciężar sporu świata z Rosją. Wystarczy, że w momencie próby staniemy po właściwej stronie.

*Mija 70 rocznica wybuchu II Wojny Światowej. W interesie Polski leży, by stosunki między państwami w tym regionie świata były jak najlepsze. Między Polską a Niemcami, między Polską a Rosją i między Niemcami i Rosją. To daje nadzieje, że tragedia się nie powtórzy. Choćby zatem z zatkanym nosem, musimy robić co się da, by mimo szaleństwa Putina, starać się utrzymać stosunki polsko-rosyjskie na możliwie najlepszym poziomie.

niedziela, 23 sierpnia 2009

GDZIE BYŁEM

Stawia Pan, Panie Antku, poważne wyzwania przed starszym człowiekiem...
Zamiast mapy słowa zatem: Byłem w Świeradowie i okolicach. Cudne tereny i wstyd, że Ziemie Odzyskane tak zaniedbane.
Potem byłem w Dreźnie: cuda zrobili po odbudowie Frauenkirche i okolic. Drezno znów stało się jednym z piękniejszych miast europejskich, ani śladu DDR-u. Znałem to miasto bardzo dobrze w latach 70. Kiedy przyjechałem tam pierwszym razem nie podobał mi się panujący tam smród. Kiedyś odważyłem się zapytać niemieckich przyjaciół, co tak cuchnie. "Fosfor - odpowiedzieli z prostotą. - Pod wieloma gruzami są zresztą jeszcze niewydobyte ciała"... Wojna poszła w niepamięć, DDR też. W zeszłym roku, może Państwo pamiętają, byłem w Lipsku i - wstrząśnięty - napisałem felieton pt. "Piętno". Piętno DDR-u. Brandenburgia, Pomerania jeszcze je noszą. Saksonia nie. Jeździliśmy potem po niemieckich Sudetach, wzdłuż granicy z Czechami. Jakże tam pięknie! Niemcy w ogóle nie słyną jako kraj wakacyjny, cóż za błąd! To naprawdę cudne miejsce na ziemi.
Jeżdżąc po tych małych miastusiach saksońskich czułem wzbierającą zazdrość: dlaczego oni potrafią robić wszystko tak porządnie, tak pożytecznie: dla siebie samych, dla swoich miast, dla narodu? Każdy dom, każdy metr szosy, asfaltu…
Potem kolejne odkrycie: Bamberg. Kulturalne Dziedzictwo Ludzkości UNESCO, przykład (wiele jest takich w Niemczech, poczynając od Norymbergii) jak wspaniale miasto może współżyć z rzeką… Właściwie miasto rządzone przez stulecia teokratycznie, przez cieszących się szczególnymi przywilejami biskupów, ale jakże bogate w kulturę i sztukę! I jakże urokliwe. Potem Wuertzburg, kolejne UNESCO, plątanina po Frankonii i wreszcie Strasburg, miejsce, w którym mówi się bez szczególnej różnicy po francusku i po niemiecku, miejsce o szczególnym uroku, zwłaszcza fascynująca dzielnica la Petite France (mogli ją Państwo obejrzeć w niedzielę w TVN24, pokazywałem kawałek nakręconego tam filmiku. Byłem tam wielokrotnie, ale zawsze mnie ciągnie…
Jeśli się jest w Strasburgu, to grzechem byłoby nie wpaść do kolejnego cudu świata, miasteczka Colmar, kwintesencja Alzacji, z przecinającym je strumieniem, kwiatami, placykami, fontannami – niezapomniane! W okolicy niemal wszystkie drogi są oznakowane „route du vin” i jeśli ktoś ceni sobie produkty nadreńskie – cóż musi tylko uważać na Police Nationale z balonikami.
Potem obiadek na wybrzeży Jeziora Lemańskiego, w Rorschach dokładnie, miejscowości do której od lat chciałem wrócić, tak sugestywnie zapisała mi się podczas krótkiego pobytu…
Potem już Dolomity. Właściwie wszystkie miasteczka godne są pobytu, nawet najmniejsze wioski, niemal wszystkie domy to pensjonaty, niemal wszystkie pensjonaty mają standard ponadprzeciętny i ceny należące – w stosunku do standardu – do najtańszych w Europie. Polecam zwłaszcza Scena – Schenna, samo Merano-Meran oraz Triolo – Dorf Tirol. Kiedyś też znalazłem rewelacyjny pensjonat w Avelengo, nie pamiętam niemieckiej nazwy, wysoko nad Meranem. Merano to wspaniała baza wypadowa do niezapomnianych wycieczek – na alpejskie przełęcze, na hale, pod wodospady… Dowolnym środkiem komunikacji, od wspominanego przez młodego Pana Antka roweru, poprzez samochód do motocykla. Wydaje się, że każdy szanujący się motocyklista europejski uznaje za punkt honoru wspiąć się na jak największą liczbę przełęczy, bo jeździ ich tam mnóstwo, a ja zza szybki samochodu im zazdroszczę, zwłaszcza, kiedy, już na przełęczy, odkrywam pod kaskami, że większość z motocyklowych centaurów to ludzie w moim wieku lub starsi!
No a potem już „cześć prywatna” wakacji – wizyta u syna w Toskanii i załatwianie biurokratyczności w domu w Rzymie.
Powrót znów przez Niemcy i znów trochę wstydu, dlaczego oni potrafią zrobić wszystko tak rozsądnie i porządnie…
Przejechałem nowododany kawałek A-4 od granicy w Zgorzelcu. Granicy już nie ma, ale nasze nieprzyjazne światu i ludziom państwo ustawiło znak ograniczenia prędkości do 30 km/h na odcinku ponadkilometrowym i od razu dwa radary, gdyby komuś przyszło do głowy pojechać 40 km/h, co stanowiłoby zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, oczywiście. Potem jakiś pan Zdzisio postawił ograniczenie do 80 km/h i nie postawił znaku odwołania. Na autostradzie! Tak na wszelki wypadek, żeby można było ustawić kolejny radar i dać się we znaki porządnym ludziom. W kraju, w którym wykrywalność sprawców zabójstw, rozbojów i kradzieży należy do najniższych w Europie! Jeszcze chwilę temu, w Niemczech, na identycznej autostradzie można było jechać 200 km/h i nikomu to nie przeszkadzało, u nas trzeba 80…
Potem kilkadziesiąt kilometrów prawdziwego kuriozum: zrekonstruowanej w 100% za ogromne pieniądze autostrady „hitlerowskiej”. Starsi automobiliści pamiętają te straszliwe betonowe płyty, które rozdzierały opony i rozwalały zawieszenie. Otóż ktoś te płyty zerwał, wykopał rów o głębokości 5 metrów, wysypał żwir, kamienie, beton, asfalt i zrobił wysokiej jakości warstwę nawierzchni. I, wydając te ogromne pieniądze, nie wybudował pasa awaryjnego! W rezultacie, mamy najkosztowniejszą na świecie nie-autostradę, z ograniczeniem do 110 km/h, dziesiątkami radarów i pułapek policyjnych, gdzie wystarczy mała awaria czy stłuczka, żeby zablokować ruch na wiele godzin, ze wszystkimi wynikającymi stąd niedogodnościami dla obywatela.
Czy słyszeli Państwo, żeby ktoś za to poszedł siedzieć?! Jak można nasze, ciężko zarobione pieniądze tak marnować!?
W ogóle A-4 dusi się. Kto w dzisiejszych czasach buduje autostrady dwupasmowe jest kretynem i marnotrawcą publicznych pieniędzy. Nikt już tego nie robi! Trzeba brać przykład z Niemców, nie pozwolić na budowę dróg, które za kilka lat, ogromnym kosztem, trzeba będzie poszerzać, burzyć stare i budować nowe wiadukty, rozjazdy itp.
Dlatego, jak pisałem, podróże to rzecz niebezpieczna. Skłaniają do porównań. Polska to piękny kraj. Zasługuje na rozsądnych administratorów.

wtorek, 11 sierpnia 2009

Próba 2




Posted by Picasa

TO NA PRÓBĘ



Posted by Picasa

BLOGGER ODMAWIA WSPÓŁPRACY 2

Podróże kształcą? Możliwe. Z pewnością dają okazję do porównań. Powiedzmy szczerze: z owych porównań Polska nie zawsze wychodzi zwycięsko.
Przygnębia zwłaszcza podróż po Saksonii: nie ma już prawie śladu po DDR i liszajach komunizmu.
Wiem, Wessis wpakowali tam prawdziwą kaskadę miliardów. Ale to nie jest tylko kwestia pieniędzy. W ub. Roku pisałem o piętnie komunizmu na Lipsku, a dwa lata temu pojeździłem po półwymarłych miasteczkach północnej części DDR. Tam też pieniędzy nie brakowało, brakowało woli i dobrze przygotowanych kadr.

Otóż to: rządy rządami, ministerstwa ministerstwami, ale kiedy brak dobrych burmistrzów i sołtysów, postęp kuleje.

Jeszcze nie tak dawno wybieraliśmy sobie cudzoziemskich królów i nikogo to nie gorszyło. Cudzoziemscy architekci budowali nam najpiękniejsze pałace, cudzoziemscy malarze uwieczniali królów, magnatów i szlachtę. Cudzoziemscy generałowie prowadzili polskich żołnierzy do zwycięstwa, a cudzoziemscy inżynierowie budowali nam koleje, mosty i filtry.

Jestem całym sercem za powrotem do tej dobrej tradycji. Angażować dobrych, nie patrząc na paszporty. Często to także gwarancja lojalności i uczciwości, zważywszy, że z naszymi rodakami pod tym względem mamy sporo kłopotów, wystarczy popatrzeć na pierwsze strony gazet.

Na początek moglibyśmy się rozejrzeć za nowym premierem; ten, zdaje się, stracił energię i zdolność wyznaczania i realizacji celów. Na rynku jest paru świetnych, którzy się sprawdzili. Co Państwo na to, by zaangażować Billa Clintona? Z damami o nazwisku kończącym się na „ski” ma już doświadczenie, a prezydentem był świetnym (mówcą wręcz genialnym). Nie? To Toni Blair: fantastyczny polityk, wizjoner, rzutki i ambitny realizator z wielką charyzmą… A może Jose Maria Aznar? Poprowadził Hiszpanię ku niesamowitym sukcesom, bez fanfaronady, a za to z podziwu godną powagą i konsekwencją. Wszyscy trzej są w kwiecie wieku, w pełni zdolności… Wykorzystajmy je dla dobra Polski. Sprowadźmy sołtysów z Niemiec, to już się w przeszłości zdarzało i zawsze kończyło się spektakularnym postępem. Proszę zobaczyć, jakich administratorów mają w Holandii, w Austrii, w Alzacji. Proszę zobaczyć różnicę między niemieckojęzycznym Południowym Tyrolem, anektowanym w 1918 r. przez Włochy a resztą Italii: może by zaimportować grupę burgemeistrów, żeby zrobili porządek z opuszczonymi przez Boga i ludzi naszymi Ziemiami Zachodnimi?

BLOGGER ODMAWIA WSPÓŁPRACY

Żona stara mi się właśnie wytłumaczyć, że kilkusetkilometrowa jazda, intensywne zwiedzanie jakiegoś miejsca, krótki sen w hotelu i następnego dnia znów kilkusetkilometrowa jazda do innego miejsca do żaden relaks. „Nie mieści się w kanonach odpoczynku”. Jej zdaniem usiąść w jednym miejscu i się nudzić – to dopiero odpoczynek, to prawdziwe zbieranie sił przed czekającym nas powrotem do pracy. Książka, spacer. Krzyżówka.

Ja całe życie namiętnie jeździłem z miejsca w miejsce. Od czterech lat osiadłem w Warszawie, gdzie moi szefowie uznali, że będę najbardziej pożyteczny, kiedy przykują mnie do biurka. Od tego są szefami, żeby lepiej wiedzieli. Już Konfucjusz mawiał, że cesarz ma zawsze rację, nawet, kiedy nie ma racji i dopiero podporządkowując się ślepo jego woli można osiągnąć stan niebiańskiego pokoju wewnętrznego…


Mnie jednak ciągnie. Mnie jednak piórko swędzi. Chciałbym pożreć oczami cały ten piękny świat, zanim zniknie. Czy świat, czy ja, na jedno wychodzi.


Siedzenie w jednym miejscu, choćby pięknym, wytwarza we mnie poczucie winy, że jeszcze tyle miejsc nie obejrzanych, tyle, mimo obietnic, nie odwiedzonych ponownie…


czwartek, 6 sierpnia 2009

NA GŁODZIE

Jaki kryzys?
Miliony ludzi na drogach i autostradach Europy. Centra handlowe pełne. W hotelach nie ma wolnych miejsc. Restauracje aż kipią od gości. Właściciele albo uczestniczą w konkursie na najbardziej bezczelny cennik, albo zapomnieli ile zarabia przeciętny Europejczyk.

Czego szukamy na wakacjach? No, czego? Odpoczynku?
A co to znaczy?
Jeśli oderwanie się od rytmu życia, jaki praktykujemy przez resztę roku, no to odpoczywamy. Zamknięci w metalowych puszkach, poruszających się za horrendalne pieniądze; pułapki na kółkach, które zawsze reklamują na pustych szosach, a które nigdy podobnej wolności nie zaznają, nie w Europie… Rozgrzani do czerwoności stoimy w megakorkach na autostradach lub u wjazdów do miast. Jeśli nas wcześniej szlag nie trafi, dobijemy do jakiejś wody, rozłożymy się wśród miliona innych nieszczęśników i pozwolimy się obdzierać ze skóry przez hotelarzy, restauratorów i dostarczycieli usług wszelkich, bez których szykowne wakacje byłyby blade.
To ma być odpoczynek?

No nie.
Bo chyba i podczas wakacji, jeszcze bardziej niż przez resztę roku, jesteśmy gotowi na największe poświęcenia w [poszukiwaniu piękna.
U bram jakich miast się tłoczymy? W Bełchatowie i Bogatyni? Nie: tam, gdzie pięknie.
Poszukujemy zapierających dech w piersiach widoków na góry lub z gór na doliny. Nad morzem to samograj, bo wszędzie pięknie, a najpiękniej tam, gdzie góry łączą się od razu z morzem. Lasy, pola, świeżutko po żniwach, dopiero co zabronowane, tworzą paletę, którą chcemy zachować pod powiekami na resztę niezbyt estetycznego roku.
Dla estetyki gotowi jesteśmy na niebywały wysiłek, na poświęcenia.
Odpoczynek? Jaki odpoczynek, jedziemy na głodzie. Głodzie piękna. Dajcie nam więcej piękna na co dzień, a zrezygnujemy z wakacji…

niedziela, 2 sierpnia 2009

Jestem na Ziemiach Odzyskanych. No, może Pozyskanych, zważywszy, że akurat ten fragment nigdy do Polski nie należał. Nie był też własnością prastarego piastowskiego księcia. Pal sześć nazwę, jestem i już.

Mieszkam w hotelu… powiedzieć nur für Deutsche to byłaby przesada; jest stolik zarezerwowany dla Polaków, segregacja narodowa działa bez zarzutu. Na korytarzach starsi państwo kłaniają ci się dźwięcznym „Guten Tag” albo „Grüss Gott” i mają trochę zdziwione miny, kiedy równie dźwięcznie odpowiadam „Dzień dobry”.

Zza okna dobiegają mnie odgłosy potańcówki w sąsiednim hotelu, bo dookoła praktycznie same hotele. Tamten hotel musi być mniej nur für Deutsche niż mój, bo kapela rżnie od ucha, lider wyśpiewuje „Hej sokoły” a chór wczasowiczów z nostalgią w głosie, wtóruje ze wszech sił.

Co z nas za Słowianie; Ukraińcy, Rosjanie: kiedy się zejdą, zaraz robi się chór polifoniczny, a my nawet głupiego „sto lat” bez fałszowania wyciągnąć nie potrafimy…

Tak sobie myślę: może to i lepiej, że Niemcy mniej piją i w moim hotelu nie wyśpiewują patriotycznych pieśni z marzeniami o powrocie do Alte Heimat, bo mogłoby to być przez takich tubylców jak ja źle odebrane. I pies drapał Ukraińców, hej sokoły!

Kiedy już przeszedłeś deptakiem kilka razy tam i z powrotem, to ci się zaczyna nudzić, więc wsiadłem w samochód i pojechałem do powiatowego miasteczka, podobno w XII wieku jakiś słowiański książę tu władał. Przez dziesięciolecia władze miasteczka, powiatu, województwa; ba: władze centralne nie musiały mieć wielkiego przekonania, że miasteczko to pozostanie przy Macierzy, bo nie pofatygowali się nic odnowić: jak Niemiec w 45 zostawił, tak jest. Że tynk odpadł, dach się zapadł, a reszta liszajem obeszła, trudno, niech Niemiec ma. Ostatnio jednak coś się zmienia: obok wielkiej tablicy z flagą Polski i Unii Europejskiej poustawiano jakieś dźwigi, jakieś rusztowania: będziemy odnawiać. Na razie trochę wstyd przed wycieczkami z pobliskiego ex-DDR-u, bo patrzą na znaki swojej przeszłej świetności z taką samą miną, z jaką Polacy patrzą na ruinę Lwowa czy Stanisławowa.
I dobrze, że Niemcy nie idą na cmentarz, bo dopiero by się zdziwili!

piątek, 17 lipca 2009

Czy to co twoje, ma być zatracone?

Boże, jak ja uwielbiałem, jak podziwiałem tego człowieka!

Jednym z najskrytszych, niespełnionych marzeń moich było: poznać go! Ale nie tak przelotnie, powierzchownie, jak dziennikarz poznaje premierów i prezydentów gdzieś między schodami samolotu a drzwiami pokoju hotelowego, ale tak serdecznie… Nie podjąłem próby: z wiekiem docierała do mnie świadomość, że nie potrafiłbym być dla niego partnerem. „Zabierać jego cenny czas? To byłaby zbrodnia, dla mnie chwila przyjemności, dla reszty świata – kto wie? – strata rozdziału jego kolejnej książki czy eseju; a żal byłoby jednego choćby zdania”…

A jednak stoję po tej samej stronie…
… „Represje marca 1968 roku nie budziły we mnie uczucia grozy, lecz obrzydzenie. Ten wylew chamstwa i nienawiści nie był może całkiem nieoczekiwany, ujawnił jakąś stronę ówczesnego ustroju…

… „Wszystkie prawie przejawy propagandy nienawiści ukazują się jako sposoby zbudowania braterskiej wspólnoty na świecie, a nienawiść do zła (albo tego, co każdorazowo jako zło bywa określane) czyni automatycznie nienawidzącego świętym, zupełnie jak gdyby chodziło tu o przykład logicznego prawa podwójnej negacji: kto nienawidzi tego, który nienawidzi rzeczy świętych, sam jest święty”…

Modlitwa:
Coraz to z ciebie, jako z drzazgi smolnej,
Wokoło lecą szmaty zapalone;
Gorejąc, nie wiesz, czy stawasz się wolny,
Czy to co twoje, ma być zatracone?

Czy popiół tylko zostanie i zamęt,
Co idzie w przepaść z burzą - czy zostanie
Na dnie popiołu gwiaździsty dyjament,
Wiekuistego zwycięstwa zaranie!


Rozglądam się: jakże pusto wokoło!


wtorek, 14 lipca 2009

BUZEK

Super. Jerzy Buzek został przewodniczącym Parlamentu Europejskiego.
A mnie dźwięczą w uszach słowa Berlusconiego: „we Włoszech do urn poszło 65% uprawnionych do głosowania, nam się bardziej to stanowisko należy”… Fakt, że prof. Buzek został przewodniczącym to jego zasługa, niech się większość Polaków jego godnością nie nadyma.
To, że oklaski, jakie rozległy się dziś w Strasburgu po słowach „Polska” i „Solidarność”, że Brytyjczyk, troje Niemców, Holender i Portugalczyk wychwalali Polskę i Polaków pod niebiosa, a oglądała to połowa kontynentu, to zasługa euroentuzjastów, zdecydowanej mniejszości polskiego narodu; wstydźcie się.
Widzę przed oczami tytuł dzisiejszego NYT: „Dużo prestiżu, żadnej władzy”. Nieprawda. Parlament Europejski cieszy się nadzwyczajnym prestiżem na całym świecie, zwłaszcza poza Europą. Postrzegany jest jako instytucja, która potrafi połączyć w przyjazną całość narody, które odkąd się tu osiedliły po ostatnim zlodowaceniu, zajmowały się głównie wzajemnym masakrowaniem. Jerzy Buzek będzie się przez dwa i pół roku wypowiadać w imieniu PE na najważniejsze tematy. To ogromna władza. Nie ominą go kryzysy ani konflikty, do każdego będzie się musiał ustosunkować i wyznaczyć „standard europejski”. Skupić, zogniskować w sobie najlepsze tradycje europejskiego humanizmu, europejskiego i chrześcijańskiego szacunku dla człowieka, europejskiej tolerancji dla odmienności.
Och, da sobie radę, choć pewnie będzie musiał nie raz i nie dwa gwałcić swą naturę poczciwiny i grzeszników potępiać.
Mógłby zacząć od tych, którzy jeszcze nie podpisali Traktatu Lizbońskiego. Albowiem, powtórzę:
Europa to nie „oni”, Europa to „my”. Kto występuje przeciw Europie, występuje przeciw nam. Cała reszta to mydlenie oczu tych, którzy działają na korzyść imperialnych zapędów putinowskiej Rosji.

wtorek, 7 lipca 2009

SZKODA

Ja o Michaelu Jacksonie.
Piszę, bo mam nieczyste sumienie: wyrzucam sobie, że pogardliwie odnosiłem się do Niemena, do jego dziwnego akcentu, do prostackich tekstów jego pierwszych przebojów; dziś wiem, że był prawdziwym artystą, całe życie poszukującym, nigdy nie zaspokojonym, nigdy nie osiadłym na żadnych laurach, nie hołdującym cielcowi złotemu polskiemu… „Liczy się tylko wysoka, wyrafinowana kultura, wszystko co jest „pop”, „folk”, czy po prostu radosną twórczością zdolnych amatorów, nie zasługuje na moją uwagę” – myślałem w duchu, a w przekonaniu tym utwierdzali mnie profesorowie mojej uczelni artystycznej.
To prawda, zachowanie „wysokiej kultury”, przeniesienie jej wartości przez ciężkie czasy, w których liczą się tylko gusta motłochu i przemysł je zaspokajający, to święty obowiązek człowieka kultury. Ale też niektóre fenomeny kultury masowej powinny dawać do myślenia, choćby ze względów socjologicznych.
Tak powszechne zainteresowanie zmarłym dziwakiem z Neverlandu, bez wątpienia zmusza do myślenia. Od czasów śmierci – z góry przepraszam za porównanie, ale samo się narzuca – papieża Jana Pawła II, rozpacz po czyjejś śmierci nie była tak szeroka i szczera. A przecież za życia, a nawet i po śmierci, o Jacksonie napisano wszystkie możliwe obrzydliwości; gdyby 10% stawianych mu oskarżeń było prawdziwe, od podstępnego wyłudzenia praw autorskich Beatlesów po pedofilię, zasługiwałby na pełne pogardy potępienie. Tymczasem zamiast potępienia jest uwielbienie.
Nie jestem krytykiem muzyki pop, ale oczywiście mam na temat twórczości Jacksona swoje zdanie: do niedawna sądziłem, że to ludzka wydmuszka o głosie kastrata, w którą swój geniusz wlali tacy artyści jak John Landis, reżyser jego najgłośniejszych „clipów” czy Quincy Jones, jeden z najwybitniejszych kompozytorów i aranżerów ostatnich dziesięcioleci.
Ale…
Ale po nagłej śmierci Jacksona jego wytwórnia opublikowała zdjęcia z próby koncertu, jaki miał się odbyć niebawem w Londynie. Dwie piosenki, dwie aranżacje, dwa balety. Jestem pod ich ogromnym wrażeniem. Sądzę, że byłyby przebojami większymi od „Thrillera”, „Bad”, czy „Beat it”. I sądzę, że były dziełami sztuki, wyznaczającymi nowe granice dla muzyki nieklasycznej. Oczywiście: i za nimi stoją zapewnie wybitni kompozytorzy, „tekściarze” i choreografowie. Ale z jakichś względów, ich talenty potrafił zogniskować w jedno dzieło tylko Jackson.
Dlatego mówię: szkoda. To mógłby być genialny koncert, niezapomniane przeżycie estetyczne dla tysięcy szczęściarzy, którzy obejrzeliby go na żywo i milionów słuchaczy. Ja mam takie przeżycie: debiut zespołu „Anawa” z Andrzejem Zauchą na „Famie” w Świnoujściu w 1973, kiedy to słowa Moczulskiego i muzyka Pawluśkiewicza połączyły się w niezapomnianą wartość… Dziś podobnych wrażeń mógłby dostarczyć ludziom nowy koncert Michaela Jacksona.
Szkoda zatem, że tak utalentowany człowiek jak Michael Jackson zmarł zanim zdążył wyśpiewać dzieło swojego życia.
Szkoda, że po zdyskontowaniu tego potencjalnego sukcesu nie zasiądzie już do przygotowywania następnego.
Sztuka poniosła stratę, kultura poniosła stratę, ludzkość poniosła stratę. Jakkolwiek zgrzytałyby te słowa takim pięknoduchom jak ja.

piątek, 3 lipca 2009

VIAGGIO IN ITALIA

"Viaggio in Italia" to oczywiście tytuł filmu Roberto Rosselliniego z 1954 r.
Na nieocenionej „Kulturze” obejrzałem – po raz kolejny, ale po długiej przerwie – jak Martin Scorsese prezentuje rewolucję, jaką stanowiły w światowej kinematografii filmy Rosselliniego, Viscontiego, Antonioniego i Felliniego, przełom lat 50. i 60. (nie znoszę tego zwrotu) ubiegłego stulecia…
Przez chwilę ożyły młodzieńcze wspomnienia, stęchły zapach studenckich klubów filmowych, w których oglądałem, ba, pożerałem oczami tamte filmy.
To pewnie dlatego, choć zakochany w kulturze francuskiej, po nocy śniłem o suszącej się w poprzek ulic bieliźnie i magicznej architekturze włoskiego baroku.
Dzisiaj zorientowałem się, że na tamte filmy patrzę zupełnie inaczej.
Oczywiście, mam za sobą ćwierć wieku Włoch, codzienny kontakt uczynił magię – jeśli nie codziennością, to czymś oczywistym…
Wówczas, z tej strony żelaznej kurtyny, opowieści o żyjących dostatnio ludziach, przechodzących katuszę utraty wartości, zastąpionych gadżetami – wydawał mi się pociągającą dekadencją, abstrakcją, irytującą aberracją ludzi pozbawionych większych zmartwień. Dzisiaj tej egzotyki w filmach już się nie czuje.
Nie ma też pustych ulic i chodników; Włochy to tłum, który czyni poruszanie się nieznośnym, który doskonale przesłania uroki baroku czy starożytności.
Dziś tamte filmy wydają się linearne, to jest wydają się dziećmi literatury; rewolucyjnie sfilmowane, po mistrzowsku zagrane (Visconti i Antonioni potrafili wydobywać z aktorów genialne role, kompletnie wyzute z aktorstwa; Fellini, ten ze Słodkiego Życia i 8 i 1/2, zanegował aktorstwo przez jego groteskowe wyolbrzymienie, z naturszczykowskiego kiczu zrobił arcydzieło…
Bardzo byłbym ciekaw, jak odbierają ówczesne kino dzisiejsi młodzi, wrażliwi ludzie. Czy chłoną je, jak ja chłonąłem Langa, Pudowkina czy Eisensteina, zafascynowany wielkością, ale świadom, że to okazy muzealne? Pewnie tak, wszak to już tylko historia, wcale nie tak bliska historia Włoch, historia kina…

Acha; chciałbym poznać producenta, który chciałby podobne filmy wyprodukować dzisiaj. Pocałowałbym go w rękę.

środa, 17 czerwca 2009

W Studioopinii.pl mamy powody do zadowolenia (czytelnictwo!) i bogate plany na przyszłość, z uruchomieniem własnej TV internetowej włącznie.
Wśród pomysłów na najbliższą przyszłość jest też zajęcie się dystrybucją e-booków, a także booków, czyli książek, tradycyjnych, poczynając od naszych, czyli napisanych przez członków Zespołu, moich czcigodnych Kolegów. Ja chyba umieszczę jako e-book mój Express Mediterranee, którego nakład wyczerpał się całkowicie.
Z tą dystrybucją książek „tradycyjnych”, to chciałbym prosić o Państwa Radę. Pomysł jest taki, żebyśmy dawali szczególnie wartościowym, a niekoniecznie popularnym dziełom nasz „placet”, a zwracali się do Czytelników SO i innych, związanych z nami forów, żeby próbowali rozprowadzać je w swoich miejscach zamieszkania, w księgarniach, sklepach i wśród znajomych, dowolnym kanałem, za prowizją oczywiście, możliwie największą.
Czy Państwa zdaniem taka droga jest prawidłowa? Czy znajdą się chętni do tego rodzaju współpracy? Zważywszy, że książka będzie kosztować średnio 25 zł, ile powinna wynosić prowizja? I, w ogóle, czy to dobry pomysł?

sobota, 13 czerwca 2009

MUSZĘ TO PRZEMYŚLEĆ

No tak, teraz już mniej więcej wiadomo: od początku września, jeśli nic się nie wydarzy niespodziewanego, najprawdopodobniej w niedzielę, ruszy w TVN24 mój nowy, godzinny program.
W dalszym ciągu będą to nudy na pudy większości widzów nie interesujące, to jest o sprawach zagranicznych, choć może z większymi wycieczkami w sprawy polskie, a już polonijne to na pewno. Zobaczymy, czy owe „wycieczki” zainteresują widzów normalnie sprawami zagranicznymi nie zainteresowanych.
Tu i ówdzie planujemy wciągnąć widzów do współdziałania.
Godzina sam na sam z kamerą. Bez gości, zasadniczo bez łączeń. Na żywo.
Tak na oko: to się nie może udać, nieprawdaż?
A jeśli znów będzie fiasko, jak z „Żadnych Granic”, które namiętnie oglądali wyłącznie urzędnicy i funkcjonariusze MSZ?
Hmmmm…. Muszę to przemyśleć…

poniedziałek, 8 czerwca 2009

POTWORY

Że socjaliści dostali w kość, to mnie wcale nie dziwi. To od lat formacja jałowa, która nie nadąża za rozwojem społecznym i – zwłaszcza – gospodarczym, wciąż zakorzeniona w marksizmie, opowiadająca bajki o „proletariacie” (po łacinie znaczy: „potomstwo”). Tony Blair dał socjalistom szansę, ale ją przeoczyli.

Triumfujące mieszczaństwo znajduje swoją idealną reprezentację w partiach chadeckich, czyli umiarkowanie religijnych (ciekawe: gdy mówimy o tureckiej AKP, albo o jednej z Muzułmańskich Lig Pakistanu, też umiarkowanie religijnych, wielu przechodzi dreszcz), zgromadzonych w PPE/EPP, choć nie do końca jest zrozumiałe, dlaczego mieszczanie uparli się nazywać „ludowcami”. Ale to też nie dziwi; u mieszczan idei przewodniej brakuje jeszcze dłużej niżu socjalistów...

Mniej normalne jest jednak exploit różnych zwariowanych ekstremistów. Jobbik na Węgrzech, Partia Prawdziwych Finów, Partia Wielkiej Rumunii, Liga Północna, Brytyjska Partia Narodowa, UKIP, holenderska Partia Wolności, FPÖ, grecka KKE, irlandzki i estoński Libertas, duński DF… Te wszystkie ugrupowania, zdobyły od 8 do 15% preferencji, a wszystkie dyszą żądzą rozwalenia Europy, rozwalenia społeczeństwa mieszczańskiego…

Co nam to mówi?
Czy analogie historyczne są w tym wypadku prorocze? Czy wyłażące spod ziemi potwory zwiastują kataklizm?
Chyba nie pesymizmem, lecz zwykłym realizmem będzie snucie dość czarnych scenariuszy na najbliższe lata.
Zwłaszcza, że nikt się temu nie przeciwstawia, najlepsi poprzestają na zwykłej konstatacji…
Zwłaszcza, że Europejczycy zapomnieli, jak pachnie wojna i zdają się do niej tęsknić.
Zwłaszcza, że brakuje punktów odniesienia…

wtorek, 26 maja 2009

MAM DOSYĆ I NIE CHCĘ

Szanowni Państwo,
Od kilku miesięcy nawet tu nie zaglądałem.
Proszę o wybaczenie.
Byłem wyczerpany fizycznie i psychicznie. Nadal jestem, choć może pojawiają się pierwsze oznaki poprawy. Źle znoszę ludzkie towarzystwo, nie mam ochoty na kontakty, za to wielkie zapotrzebowanie na samotność, ciszę i refleksję.
Nie wiem jeszcze, czy wrócę do pisania tego blogu, może kiedyś, ale pewnie nie tak regularnie i często, jak kiedyś. Chciałbym napisać książkę, ba, kilka książek, ale przy obecnym rytmie mojej pracy jest to wykluczone, to też powoduje wewnętrzną niewygodę.
Polska to męczący kraj; okazuje się, że nawet bardziej niż zabałaganione i pozbawione nadziei na poprawę Włochy. Zajmowanie się polską polityką powoduje, że czuję się brudny. Tu jakakolwiek argumentacja nie przynosi najmniejszego efektu. Tu się nic od czasów sarmackiej swawoli nie zmieniło. To wszyscy mają gęby powypychane „narodem”, „ojczyzną”, a nawet „Bogiem”, ale są jak ci zboczeńcy, onanizujący się za krzakiem, tak, żeby dzieci widziały ich nabrzmiałe, kostropate genitalia.
„Typowo polskie wartości” to warcholstwo, pijaństwo, bandytyzm, hucpa. Zabić 16-latka na święcie miasta w Ostrowcu Świętokrzyskim. Kurski z Cugier-Kotką na kanapie. Przekręcone przez Kownackiego 100 milionów to „czarna propaganda”. Rząd PO-PSL „robi demolkę państwa”. „Siła spokoju”.
Mam dosyć i nie chcę.
Proszę zrozumieć.

poniedziałek, 23 marca 2009

PROSZĘ PISAĆ


Drodzy Państwo!
Ja chwilowo nie mogę, ale wszystkich Państwa gorąco zapraszam do dalszej wymiany poglądów na tych stronach. Dziękuję Pani Magdzie, że próbuje reanimować to forum. Kiedy tylko mogę, czytam Państwa listy!
Pozdrawiam – Jacek Pałasiński

wtorek, 10 marca 2009

WROGIE PAŃSTWO

Koło TVN-u, co wieczór, strażnicy miejscy rozkoszują się wypisywaniem mandatów Bogu ducha winnym ludziom, którzy nie przyjechali tu na ksiuty, tylko do pracy. Miasto nie dopełniło swojego obowiązku i nie zbudowało parkingów dla tych ciężko i uczciwie pracujących, porządnych ludzi, mimo, że zdziera podatki, wyciąga rękę do państwa i Europy oraz kupczy nieswoim. I do tego – szczyt bezczelności – okrada porządnych ludzi wlepiając im mandaty.
Niech Pani da, Pani Prezydent, tym ludziom szansĘ, a z pewnością zaparkują zgodnie z przepisami. Wtedy, będzie Pani miała moralne prawo ukarać tych, którzy popełniają wykroczenia. Teraz, nie ma Pani takiego prawa.
Co też tkwi w głowie wypisującego mandaty strażnika? Sadystyczna przyjemność, że pozbawił tylu ludzi ciężko zarobionych pieniędzy? Przecież strażnik widzi, że ci ludzie postawili drogie, wzięte na kredyt samochody jednym kołem w rowie, byle nie utrudniać ruchu na podrzędnej uliczce. Ale nieważne: łup mandacik. Stoją na chodniku, którym nikt nigdy nie chodzi, bo nie ma skąd i dokąd, ale nic to: łup mandacik.
Jak oni mogą wieczorami spokojnie zasypiać, kiedy skrzywdzili tylu bliźnich? Co powiedzą świętemu Piotrowi, kiedy staną przed jego obliczem? „Ja tylko wykonywałem rozkazy”? Od paru dziesięcioleci to już się świętemu Piotrowi osłuchało. Nam też!
Państwo polskie nie lubi Polaków, to oczywiste. Nic dziwnego, że Polacy też za państwem polskim nie przepadają. Państwo polskie robi Polakom na złość, krzywdzi Polaków. A my co? Pokornie, jak te owieczki na rzeź?
Na tym forum namawiają mnie nie którzy Państwa, bym zajął się polityką. Jedyna partia, do której mógłbym się zapisać, ba, założyć, to partia automobilistów. Skrzywdzonych, wykorzystywanych, prześladowanych, w imię jakiegoś abstrakcyjnego prawa, zwanego „kodeksem drogowym”. Jeżeli kodeks obraca się przeciwko społeczeństwu, to do diabła z takim kodeksem. Zwłaszcza, kiedy egzekwuje się go rygorystycznie w imieniu państwa, które serwuje automobilistom najgorsze drogi na tym kontynencie, najgłupsze zakręty, absurdalne ograniczenia, fatalną sygnalizację drogową, jeszcze gorszą informację, fatalną sygnalizację świetlną, zero parkingów i obwodnic, wzbudzające pobłażliwość, pożal się Boże autostrady… Nie, to państwo nie ma moralnego prawa brać większości mandatów!

PS. Nie zapisano mi żadnego mandatu.