niedziela, 2 sierpnia 2009

Jestem na Ziemiach Odzyskanych. No, może Pozyskanych, zważywszy, że akurat ten fragment nigdy do Polski nie należał. Nie był też własnością prastarego piastowskiego księcia. Pal sześć nazwę, jestem i już.

Mieszkam w hotelu… powiedzieć nur für Deutsche to byłaby przesada; jest stolik zarezerwowany dla Polaków, segregacja narodowa działa bez zarzutu. Na korytarzach starsi państwo kłaniają ci się dźwięcznym „Guten Tag” albo „Grüss Gott” i mają trochę zdziwione miny, kiedy równie dźwięcznie odpowiadam „Dzień dobry”.

Zza okna dobiegają mnie odgłosy potańcówki w sąsiednim hotelu, bo dookoła praktycznie same hotele. Tamten hotel musi być mniej nur für Deutsche niż mój, bo kapela rżnie od ucha, lider wyśpiewuje „Hej sokoły” a chór wczasowiczów z nostalgią w głosie, wtóruje ze wszech sił.

Co z nas za Słowianie; Ukraińcy, Rosjanie: kiedy się zejdą, zaraz robi się chór polifoniczny, a my nawet głupiego „sto lat” bez fałszowania wyciągnąć nie potrafimy…

Tak sobie myślę: może to i lepiej, że Niemcy mniej piją i w moim hotelu nie wyśpiewują patriotycznych pieśni z marzeniami o powrocie do Alte Heimat, bo mogłoby to być przez takich tubylców jak ja źle odebrane. I pies drapał Ukraińców, hej sokoły!

Kiedy już przeszedłeś deptakiem kilka razy tam i z powrotem, to ci się zaczyna nudzić, więc wsiadłem w samochód i pojechałem do powiatowego miasteczka, podobno w XII wieku jakiś słowiański książę tu władał. Przez dziesięciolecia władze miasteczka, powiatu, województwa; ba: władze centralne nie musiały mieć wielkiego przekonania, że miasteczko to pozostanie przy Macierzy, bo nie pofatygowali się nic odnowić: jak Niemiec w 45 zostawił, tak jest. Że tynk odpadł, dach się zapadł, a reszta liszajem obeszła, trudno, niech Niemiec ma. Ostatnio jednak coś się zmienia: obok wielkiej tablicy z flagą Polski i Unii Europejskiej poustawiano jakieś dźwigi, jakieś rusztowania: będziemy odnawiać. Na razie trochę wstyd przed wycieczkami z pobliskiego ex-DDR-u, bo patrzą na znaki swojej przeszłej świetności z taką samą miną, z jaką Polacy patrzą na ruinę Lwowa czy Stanisławowa.
I dobrze, że Niemcy nie idą na cmentarz, bo dopiero by się zdziwili!