Stawia Pan, Panie Antku, poważne wyzwania przed starszym człowiekiem...
Zamiast mapy słowa zatem: Byłem w Świeradowie i okolicach. Cudne tereny i wstyd, że Ziemie Odzyskane tak zaniedbane.
Potem byłem w Dreźnie: cuda zrobili po odbudowie Frauenkirche i okolic. Drezno znów stało się jednym z piękniejszych miast europejskich, ani śladu DDR-u. Znałem to miasto bardzo dobrze w latach 70. Kiedy przyjechałem tam pierwszym razem nie podobał mi się panujący tam smród. Kiedyś odważyłem się zapytać niemieckich przyjaciół, co tak cuchnie. "Fosfor - odpowiedzieli z prostotą. - Pod wieloma gruzami są zresztą jeszcze niewydobyte ciała"... Wojna poszła w niepamięć, DDR też. W zeszłym roku, może Państwo pamiętają, byłem w Lipsku i - wstrząśnięty - napisałem felieton pt. "Piętno". Piętno DDR-u. Brandenburgia, Pomerania jeszcze je noszą. Saksonia nie. Jeździliśmy potem po niemieckich Sudetach, wzdłuż granicy z Czechami. Jakże tam pięknie! Niemcy w ogóle nie słyną jako kraj wakacyjny, cóż za błąd! To naprawdę cudne miejsce na ziemi.
Jeżdżąc po tych małych miastusiach saksońskich czułem wzbierającą zazdrość: dlaczego oni potrafią robić wszystko tak porządnie, tak pożytecznie: dla siebie samych, dla swoich miast, dla narodu? Każdy dom, każdy metr szosy, asfaltu…
Potem kolejne odkrycie: Bamberg. Kulturalne Dziedzictwo Ludzkości UNESCO, przykład (wiele jest takich w Niemczech, poczynając od Norymbergii) jak wspaniale miasto może współżyć z rzeką… Właściwie miasto rządzone przez stulecia teokratycznie, przez cieszących się szczególnymi przywilejami biskupów, ale jakże bogate w kulturę i sztukę! I jakże urokliwe. Potem Wuertzburg, kolejne UNESCO, plątanina po Frankonii i wreszcie Strasburg, miejsce, w którym mówi się bez szczególnej różnicy po francusku i po niemiecku, miejsce o szczególnym uroku, zwłaszcza fascynująca dzielnica la Petite France (mogli ją Państwo obejrzeć w niedzielę w TVN24, pokazywałem kawałek nakręconego tam filmiku. Byłem tam wielokrotnie, ale zawsze mnie ciągnie…
Jeśli się jest w Strasburgu, to grzechem byłoby nie wpaść do kolejnego cudu świata, miasteczka Colmar, kwintesencja Alzacji, z przecinającym je strumieniem, kwiatami, placykami, fontannami – niezapomniane! W okolicy niemal wszystkie drogi są oznakowane „route du vin” i jeśli ktoś ceni sobie produkty nadreńskie – cóż musi tylko uważać na Police Nationale z balonikami.
Potem obiadek na wybrzeży Jeziora Lemańskiego, w Rorschach dokładnie, miejscowości do której od lat chciałem wrócić, tak sugestywnie zapisała mi się podczas krótkiego pobytu…
Potem już Dolomity. Właściwie wszystkie miasteczka godne są pobytu, nawet najmniejsze wioski, niemal wszystkie domy to pensjonaty, niemal wszystkie pensjonaty mają standard ponadprzeciętny i ceny należące – w stosunku do standardu – do najtańszych w Europie. Polecam zwłaszcza Scena – Schenna, samo Merano-Meran oraz Triolo – Dorf Tirol. Kiedyś też znalazłem rewelacyjny pensjonat w Avelengo, nie pamiętam niemieckiej nazwy, wysoko nad Meranem. Merano to wspaniała baza wypadowa do niezapomnianych wycieczek – na alpejskie przełęcze, na hale, pod wodospady… Dowolnym środkiem komunikacji, od wspominanego przez młodego Pana Antka roweru, poprzez samochód do motocykla. Wydaje się, że każdy szanujący się motocyklista europejski uznaje za punkt honoru wspiąć się na jak największą liczbę przełęczy, bo jeździ ich tam mnóstwo, a ja zza szybki samochodu im zazdroszczę, zwłaszcza, kiedy, już na przełęczy, odkrywam pod kaskami, że większość z motocyklowych centaurów to ludzie w moim wieku lub starsi!
No a potem już „cześć prywatna” wakacji – wizyta u syna w Toskanii i załatwianie biurokratyczności w domu w Rzymie.
Powrót znów przez Niemcy i znów trochę wstydu, dlaczego oni potrafią zrobić wszystko tak rozsądnie i porządnie…
Przejechałem nowododany kawałek A-4 od granicy w Zgorzelcu. Granicy już nie ma, ale nasze nieprzyjazne światu i ludziom państwo ustawiło znak ograniczenia prędkości do 30 km/h na odcinku ponadkilometrowym i od razu dwa radary, gdyby komuś przyszło do głowy pojechać 40 km/h, co stanowiłoby zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa, oczywiście. Potem jakiś pan Zdzisio postawił ograniczenie do 80 km/h i nie postawił znaku odwołania. Na autostradzie! Tak na wszelki wypadek, żeby można było ustawić kolejny radar i dać się we znaki porządnym ludziom. W kraju, w którym wykrywalność sprawców zabójstw, rozbojów i kradzieży należy do najniższych w Europie! Jeszcze chwilę temu, w Niemczech, na identycznej autostradzie można było jechać 200 km/h i nikomu to nie przeszkadzało, u nas trzeba 80…
Potem kilkadziesiąt kilometrów prawdziwego kuriozum: zrekonstruowanej w 100% za ogromne pieniądze autostrady „hitlerowskiej”. Starsi automobiliści pamiętają te straszliwe betonowe płyty, które rozdzierały opony i rozwalały zawieszenie. Otóż ktoś te płyty zerwał, wykopał rów o głębokości 5 metrów, wysypał żwir, kamienie, beton, asfalt i zrobił wysokiej jakości warstwę nawierzchni. I, wydając te ogromne pieniądze, nie wybudował pasa awaryjnego! W rezultacie, mamy najkosztowniejszą na świecie nie-autostradę, z ograniczeniem do 110 km/h, dziesiątkami radarów i pułapek policyjnych, gdzie wystarczy mała awaria czy stłuczka, żeby zablokować ruch na wiele godzin, ze wszystkimi wynikającymi stąd niedogodnościami dla obywatela.
Czy słyszeli Państwo, żeby ktoś za to poszedł siedzieć?! Jak można nasze, ciężko zarobione pieniądze tak marnować!?
W ogóle A-4 dusi się. Kto w dzisiejszych czasach buduje autostrady dwupasmowe jest kretynem i marnotrawcą publicznych pieniędzy. Nikt już tego nie robi! Trzeba brać przykład z Niemców, nie pozwolić na budowę dróg, które za kilka lat, ogromnym kosztem, trzeba będzie poszerzać, burzyć stare i budować nowe wiadukty, rozjazdy itp.
Dlatego, jak pisałem, podróże to rzecz niebezpieczna. Skłaniają do porównań. Polska to piękny kraj. Zasługuje na rozsądnych administratorów.