Przed wyborami złorzeczyłem, że jest mało aktywny, że opozycja jest nieobecna i bez inicjatywy.
Podczas ostatniej fazy kampanii wyborczej zaimponował mi jak wszystkim, a teraz znów się zastanawiam: co się dzieje z Tuskiem?
Premier nagle znalazł się w oblężonej twierdzy, biega z wiaderkiem wody, by próbować gasić kolejne, rozpalające się wokół stodoły. Opozycja triumfuje, PiS i LiD mogą strzelać do rządu jak do „sitting duck”, by posłużyć się anglosaskim terminem, jak do siedzących kaczek…
Za wcześnie jeszcze na jakąkolwiek ocenę antykryzysowych działań rządu. Pozostaje żywić nadzieję, że wszystkie te rozdawane na prawo i lewo podwyżki – bo głównie tym się zajmuje rząd i premier – są częścią jakiejś poważniejszej strategii budżetowej.
Tymczasem z całą pewnością można Tuskowi zarzucić jeden poważny błąd (a błąd to więcej niż zbrodnia, jak powiedział Fouche): utratę inicjatywy.
Z punktu widzenia wizerunku rządu (i poparcia społecznego), mniej ważne jest, czy podejmuje on decyzje słuszne, czy błędne; by być dobrze ocenianym musi być w ofensywie, musi nieustannie mieć inicjatywę, musi potrafić zmieniać kłopoty w atuty. A rząd Tuska nie umie. Sprawia wrażenie zagubionego w natłoku wydarzeń.
Jest to o tyle wina samego premiera, że jego pierwszym obowiązkiem jest dobierać sobie właściwych ludzi, takich, na których można bezpiecznie zrzucić ciężar poszczególnych zadań. Dzisiaj możemy już bez wątpliwości powiedzieć, że nie potrafił dobrać sobie właściwego specjalisty od strategii komunikacyjnej. A komunikacja w polityce to wszystko.
Zdjęcie ze stron: www.24heures.ch