czwartek, 30 października 2008

DZIĘKUJĘ, PROFESORZE

Drogi Profesorze!
Gratulacje z powodu jubileuszu!
Ho, ho, imponujący wiek, naprawdę okrągłe urodziny!
Pamiętam jeszcze Pański karcący wzrok, kiedy nie mogłem powstrzymać się na studiach od jakichś szczeniackich wygłupów… Pamiętam egzaminy u Pana; żadnej taryfy ulgowej… Dzisiaj ja mam tyle lat, co Pan wtedy, trzydzieści kilka lat temu…
Dzisiaj dzwoni Pan do mnie, by komplementować mnie za moją pracę. Bardzo Pan łaskaw, to dla mnie wielka przyjemność!
Tym większa, że ani moi przełożeni, ani moi młodsi koledzy nie podzielają Pańskiej pochlebnej opinii o tym, co robię… To przykre, przecież tak się staram…
Nie, żebym się żalił: jest we mnie wewnętrzne przekonanie o sensowności mojej pracy, nie dam się zawrócić z drogi, ulec gustom publiczki czy merkantylizmowi…
Wie Pan, właśnie zrozumiałem, że to, co robię, robie dla Pana. Może nie dla Pana, ale „pod” Pana… Robię tak, jakby Pan tego ode mnie oczekiwał… I Pańskie komplementy są dla mnie jak piątka na egzaminie.
Jak do tego doszło!? Przecież wtedy, na studiach, wszystko nas dzieliło: ja byłem w rzędzie uciśnionych, Pan uciskających, Pan ostentacyjnie popisywał się swoją wiedzą, ja wierzyłem, że czystość uczuć jest ważniejsza… Pan był w partii, ja po zajęciach drukowałem zakazane książki…
Jak to było? Byliśmy po przeciwnych stronach barykady, a ja nie widziałem w Panu wroga?… Mimo wszystkich różnic wzbudzał Pan we mnie szacunek… Podskórnie czułem, że to, czego mnie Pan uczy to coś ważnego… Uczył mnie Pan dyscypliny; to zrozumiałe, uczył mnie Pan warsztatu; to też zrozumiałe…
Ale wie Pan, dopiero niedawno zrozumiałem, że Pan, członek pogardzanej przeze mnie partii, że Pan uczuł mnie… patriotyzmu!
Dziękuję, profesorze.