niedziela, 13 lipca 2008

CISZA

[…] To takie świeże w moich myślach: stół, na stole kluski, naprzeciwko mnie siedzi Stefan i mówi: wiesz Jacek, że mam równo 10 lat więcej niż ty. Obok Stefana siedzi Jurek i mówi: wiesz Stefan, mam równo 10 lat więcej niż ty. Z najwyższą przykrością, kilka dni temu, wykasowałem numer Stefana z mojej komórki: już nie odpowie… Od dzisiaj będzie dzwonił w pustkę także telefon Jurka.
Był świadkiem, i to jakim!, najlepszych dni teatru polskiego, kompanem od filozofowania i od kieliszka największych reżyserów i aktorów. Boże: jakich wspaniałych zesłałeś ich na ziemię naszemu pokoleniu!
Założył Wydział Wiedzy o Teatrze w Warszawskiej PWST, najbardziej ekskluzywny wydział po złej stronie Żelaznej Kurtyny. „Nie wiem, co będziecie robić po tych studiach – powiedział nam gdzieś na początku naszego studiowania – ale kto je skończy nie będzie się wstydził na żadnym salonie”. Prześmignęły koło mnie lata, kraje i salony”: nie wstydziłem się na żadnym. Ten wstyd to przekleństwo polskości, ta niewiara we własne siły i możliwości, kompleks wobec Wspaniałych Narodów Zachodniej Europy, Bogatych Narodów Dalekiego Świata… Ten kompleks, na którym robią karierę partie poprzedniej koalicji…
Nie chcieliśmy zaakceptować jego „teorii sztabowej”; „niezależnie od wszystkiego znajdź sobie miejsce blisko sztabu; tam możesz mieć wpływ na bieg wypadków, tam możesz próbować ratować skazańców”… Bliskość sztabu pozwoliła mu założyć najlepszy wydział humanistyczny w tej części świata. Przesiąknięci ideą rewolucji, wygnania czerwonego, mieliśmy uszy zamknięte na jego argumenty; to było takie nieromantyczne… Ale, choć obróciliśmy się przeciw tylu narzuconym profesorom, przeciw niemu nigdy: był jak z podręcznika, nigdy nie zrobił niczego, co mogłoby pozbawić go naszego szacunku…
Cóż to była za inteligencja, co za dowcip, wieczory z nim to była duchowa uczta. Oczywiście miał pisać do naszej, ciągle jeszcze rodzącej się gazety: „wciągnę wam w to Holoubka” - powiedział, podniecony do nowego projektu jak pensjonarka…
Już nie cierpisz, Profesorze. Mam nadzieję, że ostrzysz swój dowcip w zaświatach, wśród starych przyjaciół, nie mogę się doczekać twojego kolejnego wica…

Jeszcze nie podniosłem wzroku z bruku, kiedy dopadła mnie kolejna wiadomość, kolejna śmierć, kolejny Profesor, kolejny mistrz. Jestem pewien, że jutrzejsze gazety napiszą na jego temat wiele górnolotnych słów.
Ja tylko chciałbym, w smutku, wyrazić szczere przekonanie, że jeśli Polska jest dziś niepodległa, że jeśli jest dzisiaj w NATO i w Unii Europejskiej, jeśli średnia płaca Polaków wzrosła z 8 dolarów do tysiąca pięciuset, to w dużej mierze zasługa Profesora Geremka. To był prawdziwy strateg Przemian. Być może jedynych mądrych Przemian w naszej historii. Bezkrwawych, spokojnych, otwierających przed Polakami przyszłość.
Mam wrażenie, że ostatnio był zmęczony, zniechęcony, może nawet trochę rozgoryczony. Kilka tygodni temu, może kilka miesięcy, tak, to musiało być późną wiosną, podszedł do mnie i powiedział: „Muszę panu podziękować, nie ma pan pojęcia jak mi było przykro. Nie za to, że mnie atakowali, to było oczywiste, ale dlatego, że właściwie nikt nie wziął mnie w obronę. Tylko pan”… Przeczytał „Kaczora w sieci”, znalazł felieton o „korporacji Geremka” i Państwa wpisy.
Cisną mi się na język złośliwe uwagi na temat tych, którzy do dziś starają się obsmarować wszystko to, czym Polska może się teraz i w przyszłości szczycić, ale się powstrzymam, wspominanie ich w jednym szeregu z moimi Profesorami byłoby nie na miejscu.

Ale powinienem napisać coś o telewizji. Oryginalnie, bo dobrze. Ostatnio nie kojarzy mi się z nią nic szczególnie pozytywnego. A dzisiaj… Siedzę tu z dala od Internetu i TVN24. Czuję się całkowicie odizolowany od Polski. Na szczęście zadzwoniło kilkoro Przyjaciół. W domu, w Rzymie, kiedy mam podłączone wszystkie media, czuję, że wibruję w rytmie ojczyzny. Tu, gdzie jestem bardzo mi jej brakuje. Pełnych zrozumienia spojrzeń przyzwoitych ludzi. Ukradkowego uścisku dłoni znajomych i nieznajomych. W dniach żałoby bardzo chciałbym być wśród Polaków, może udałoby się rozłożyć ten ból na więcej jednostek, może nie byłby tak dotkliwy, jak tu, w samotności.