niedziela, 17 lutego 2008

KARDYNALNY BŁĄD

Sponsorowana przez USA niepodległość Kosowa przyćmi niestety wybory w Pakistanie. A Pakistan to już nie lokalny, lecz globalny punkt zapalny naszej planety.

Kilka kwestii: Amerykanie od lat starali się przekonać prezydenta Perveza Musharrafa, że Waziristan i, generalnie, obszary plemienne na północnym zachodzie, to tykająca bomba. Że szkolą się tam kadry nie tylko dla islamskiej, ekstremistycznej partyzantki w Afganistanie, nie tylko antyzachodni terroryści, ale również ci, którzy pewnego dnia obalą samego Musharrafa i definitywnie wypchną Pakistan z grona państw demokratycznych (choćby w ograniczonym stopniu).

Przez lata Musharraf amerykańskich ostrzeżeń nie słuchał. Dlaczego? Ponieważ sam jest żarliwym muzułmaninem. W gruncie rzeczy jego życzliwość dla wszystkiego, co niemuzułmańskie jest niewiele większa od tej, jaką wykazują islamscy ekstremiści, tyle, że jest człowiekiem, któremu religia nie przesłania racjonalnego myślenia i chłodnej kalkulacji „za” i „przeciw”.

„Moi bracia muzułmanie nie zechcą skrzywdzić mnie – muzułmanina” – myślał Musharraf. Sądzę, że zrozumiał swój błąd mniej więcej pół roku temu podczas ataku na Czerwony Meczet w Islamabadzie.

Zasadniczy błąd w logice Musharrafa popełnia także wielu polityków europejskich, którzy sądzą, że z religijnymi fanatykami da się nawiązać jakikolwiek dialog, oparty choćby na wspólnocie interesów. Lewica europejska na przykład, sądzi, że ekstremiści islamscy są ich naturalnymi sprzymierzeńcami, ponieważ, tak jak ona, dążą do zniszczenia Ameryki i podstaw kapitalizmu i znienawidzonego liberalizmu. Przykro mi to mówić, ale z religijnymi fanatykami nie da się ani dialogować, ani porozumieć: religijni fanatycy są zagrożeniem dla wszystkiego i wszystkich, w tym dla siebie samych (bo każda ewolucja na początek pożera własne dzieci…). Religijnych fanatyków nie może tolerować żaden rząd, choćby rząd religijny, choćby dzielący niektóre ich – fanatyków – wartości.
Doświadczenia pakistańskie mają swoje przełożenie również na grunt polski: fakt, że kiedyś zwalczało się wspólnego wroga nie oznacza, że gdy wróg zniknie wyniknie z tego jakiekolwiek porozumienie czy przymierze. Prawdziwe wartości tkwią bowiem w budowie, nie w niszczeniu.