czwartek, 2 października 2008

CZAS CIERPIENIA

Na światowym kryzysie finansowym najbardziej ucierpieli… specjaliści od ekonomii, finansów i polityk monetarnych. Cierpieli, słuchając festiwalu ignorancji ekonomicznej, jaką prezentował niemal każdy polityk i połowa dziennikarzy wypowiadających się na temat kryzysu.
Najbardziej chyba przerażającym aspektem kryzysu było nagłe uświadomienie sobie, że politycy nie mają pojęcia o ekonomii. Nie jest przyjemnie żyć ze świadomością, że jesteśmy w rękach, jakby powiedział prezydent Wałęsa, „małp z brzytwą”.
To, co w czwartkowej dyskusji w Sejmie mówili nasi deputowani, poczynając od Olejniczaka („To poważny kryzys, krach teorii neoliberalizmu. Twórcy kapitalizmu mylili się. Jak na giełdzie można zarobić w ciągu miesiąca 30, 100, 1000%, to nie jest to już związane z fundamentami, to spekulacja”), przeciwstawiającego liberalizmowi (czysto liberalną) koncepcję solidarnej gospodarki rynkowej…
Następni mówcy, niezależnie od przynależności partyjnej, też mówili głupstwa, aż słuchać było hadko. Czy z PiS-u, czy z PO, mówili, jakby skończyli szkołę ekonomiczną w Moskwie i to przed 1956 rokiem. Ich zdaniem „Państwo” (to pojęcie też było mgliste dla większości mówców), ma ich zdaniem prawo pakować nos nie tylko w interesy prywatnych spółek, ale i w ich strukturę własności! Postulaty „odebrania” zagranicznym bankom ich polskich oddziałów, łączyły nadzwyczaj dziś zgodne lewicę i prawicę…


A jeśli Olejniczak w gruncie rzeczy ma rację? Fakt, że myli pojęcia, ale czyż nie do czysto socjalistycznych metod uciekli się, w obliczu kryzysu, światowi politycy, na czele z tymi, którzy uważani byli za bastiony prawicowości: George W., Sarko, p. Merkel, Brown, Cowen, Taro Aso? Czyż nie scentralizowali zarządzania gospodarką, kiedy okazało się, że jest kryzys? Czyż nie potraktowali publicznych pieniędzy jak śmieci? Czyż nie pokłonili się zasadzie: „zyski są prywatne, straty są publiczne”? Czyż nie przerzucili kosztów błędów rozpasanych spekulantów, działających lege [mercatis] artis, na Bogu ducha winnych podatników? Czyż nie wynagrodzili pieniędzmi drobnych ciułaczy pozbawionych wszelkich skrupułów rekinów finansjery?

Cóż – można powiedzieć, że interweniując w rynki finansowe publicznym groszem, polityczni przywódcy kapitalistycznego świata działali w obliczu wyższej konieczności, wybierali mniejsze zło, nie mieli innego wyjścia.
Z drugiej jednak strony warto wczytać się w treść listu 166 słynnych ekonomistów (w tym 3 laureatów Nagrody Nobla) z apelem do Kongresu USA, by odrzucił Plan Paulsona. Autorzy twierdzą, że i tym razem rynek byłby znacznie lepszym regulatorem, że kryzys oczyściłby świat finansów z ludzi zbyt chciwych, niesprawnych, nieuczciwych, nienasyconych, działających w imię niskich pobudek. Wyciągniecie ich za uszy z bagna stworzy kolejną „pokusę przestępstwa”, recykluje ich w nowym ładzie ekonomicznym… Ba, układ ekonomiczny nie będzie nowy, lecz stary, ze wszystkimi wadami starego, a interwencja rządowa nie tylko utrwali złe mechanizmy i pozycję złych menedżerów, ale i doprowadzi wcześniej czy później do kryzysu nowego, podobnego do obecnego, tyle, że o wiele groźniejszego, bardziej niszczycielskiego…

Godzi się jednak przypomnieć, że wiele spośród wielkich exploit ekonomicznych odbyło się w warunkach centralnie planowanej gospodarki, drastycznych interwencji rządowych, a nawet w warunkach daleko idącego ograniczenia wolności osobistych obywateli.
Taki był właśnie rooseveltowski „New Deal”, uważany powszechnie za program, który wyprowadził Amerykę z Wielkiej Depresji; opierał się właśnie na interwencji państwa w gospodarkę.
Na pierwszy „New Deal” z r. 1933, składała się antyrynkowa reforma bankowości i przemysłu, programy społecznej opieki, czy robót publicznych. Drugi „New Deal”, zaakceptowany entuzjastycznie przez centrale związkowe, wprowadzający obowiązkowe ubezpieczenia społeczne, system pomocy dla rolników (słynne wypłaty za nieuprawianie roli), został zakwestionowany przez Trybunał Konstytucyjny, ale wprowadzony tylnymi drzwiami z kosmetycznymi zmianami. Destruktywne pozostałości „New Dealu” zniósł dopiero Ronald Reagan.

Czyż nie był czystym ćwiczeniem z socjalizmu „skok” gospodarczy hitlerowskich Niemiec, powodujący, że w ciągu 5 lat, kraj ten, z niemal całkowicie zrujnowanego, urósł do kontynentalnej, jeśli nie światowej potęgi, zdolnej dokonać zaboru Sudetów i Anschlussu Austrii?…
A jak inaczej można ocenić gwałtowny postęp gospodarczy centralnie, a nawet ręcznie sterowanej gospodarki zrujnowanej podczas II Wojny Światowej Japonii? A Korei Południowej? A rządzonego zupełnie nie demokratycznymi metodami przez rodzinę Lee Singapuru? A ostatnie przykłady: Chin, Indii, Indonezji, Tajlandii?... W żadnym z tych krajów nie zaistniało coś, co można byłoby nazwać „wolnym rynkiem”, wszędzie interwencja państwa w gospodarkę była i jest kluczowa …

Jaki system ekonomiczny jest więc idealny? Obecny kryzys dowiódł, że istnieje pewien uniwersalny model dobrobytu.
Dla obywateli sprawa jest prosta: „Chcę mieć tyle pieniędzy, ile mi się zamarzy, nie chcę płacić podatków, chcę móc za moje pieniądze kupić tyle dóbr i usług, ile uznam za stosowne. Wybiorę ten model, który do owego ideału pozwoli mi się zbliżyć”.
Z ekonomistami sprawa jest bardziej złożona, ponieważ ci wykształceni wiedzą, że podobne pragnienia obywateli nie są możliwe do spełnienia, a ci wykształceni gorzej, na ogół skupieni w ugrupowaniach bolszewickich (lewicowych i prawicowych) sądzą, że owszem, starczy zabrać bogatym i rozdać biednym a w razie potrzeby wystarczy dodrukować pieniądze. Ależ bolszewików w naszym Sejmie!



ARTYKUŁ TEN RÓWNIEŻ NA STRONACH http://studioopinii.pl Polecam!